Regulacje polskiego systemu politycznego dają oczywistą preferencję funkcjonowaniu rządów większościowych. Dzieje się tak zarówno ze względu na przepisy kodeksu wyborczego, reguły powoływania gabinetów, jak i praktykę gry parlamentarnej przy ich tworzeniu. Nie może więc szczególnie dziwić, że mniejszościowy rząd w rodzimym Sejmie był doświadczeniem relatywnie rzadkim, dodatkowo zawsze występującym jako efekt rozkładu wcześniejszego układu większościowego.
Z rządem mniejszościowym mieliśmy po raz ostatni do czynienia w Polsce prawie dwie dekady temu – był to gabinet Kazimierza Marcinkiewicza, powołany do życia jesienią 2005 roku, przy parlamentarnym wsparciu Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Wiele wskazuje na to, że po nadchodzących wyborach przypomnimy sobie uroki życia w kraju kierowanym przez mniejszościowy rząd.
Czytaj więcej
Czy słuszne jest, żeby opozycja wdawała się w licytację na obietnice z PiS? Są inne możliwości wyborcze.
Jeśli nie nastąpi poważna zmiana nastrojów społecznych, po jesiennej elekcji żadna z partii nie będzie dysponowała większością sejmową, co oznacza, że albo powstaną rządy koalicyjne, albo – co wydaje się nam bardziej prawdopodobne – powrócimy do modelu rządów mniejszościowych. Co byłoby o tyle nowe, że do tej pory gabinety mniejszościowe były w większości tworzone w toku kadencji, w odpowiedzi na toczące się kryzysy polityczne, a nie od razu po rozpoczęciu nowej kadencji. Głównym czynnikiem sprzyjającym rządom mniejszościowym będą kalkulacje liderów mniejszych ugrupowań. Spróbujmy je odnotować i opisać.
Cena za tolerowanie PiS
Najpierw najbardziej oczywista strategia – Konfederacji. Obecne badania opinii publicznej wskazują, że nie tylko zwiększy ona swój stan posiadania w Sejmie, ale także może zacząć pełnić rolę języczka u wagi, rozstrzygającym o tym, kto będzie rządził w naszym kraju przez następne kilka lat. Bo albo liderzy tego ugrupowania uzgodnią jakiś kompromis z PiS, albo – co wcale nie jest wykluczone – zdecydują się na sejmowe wsparcie dzisiejszej opozycji. Wspólne rządy z Jarosławem Kaczyńskim byłyby poważnym zagrożeniem dla popularności Konfederacji, biorąc pod uwagę krytyczny stosunek jej wyborców do obecnego obozu władzy. Nieco inaczej rzecz by się miała w przypadku „tolerowania” mniejszościowego gabinetu PiS, który jednak zobowiązałby się do realizacji kilku ważnych dla Konfederacji postulatów programowych. Oraz – co oczywiste – do zapewnienia politykom tej formacji ważnych stanowisk w Sejmie, spółkach Skarbu Państwa i wszędzie tam, gdzie mogliby oni prowadzić miłe i słodkie życie. To scenariusz o wiele bezpieczniejszy dla przyszłości Mentzena czy Bosaka niż otwarte i standardowe współrządzenie z PiS. Przy tym świadomie wykluczamy możliwości powstania wielkiej koalicji anty-PiS, od Konfederatów po Razem. O ile arytmetycznie byłaby nawet możliwa, o tyle byłaby przeciwskuteczna dla wszystkich – poza PO – tworzących ją podmiotów.