Waldemar Wojtasik, Marek Migalski: Kto będzie rządził, a kto recenzował

Po wyborach może nas czekać powrót rządów mniejszościowych – PiS lub opozycji.

Publikacja: 24.05.2023 03:00

Jeśli ktoś pamięta losy Andrzeja Leppera i Romana Giertycha po tym, gdy związali przyszłość swych fo

Jeśli ktoś pamięta losy Andrzeja Leppera i Romana Giertycha po tym, gdy związali przyszłość swych formacji z PiS, powinien raczej trzymać się daleko od planu wspólnego politykowania z Kaczyńskim. Na zdjęciu Krzysztof Bosak i Sławomir Mentzen z Konfederacji

Foto: PAP/Wojciech Olkuśnik

Regulacje polskiego systemu politycznego dają oczywistą preferencję funkcjonowaniu rządów większościowych. Dzieje się tak zarówno ze względu na przepisy kodeksu wyborczego, reguły powoływania gabinetów, jak i praktykę gry parlamentarnej przy ich tworzeniu. Nie może więc szczególnie dziwić, że mniejszościowy rząd w rodzimym Sejmie był doświadczeniem relatywnie rzadkim, dodatkowo zawsze występującym jako efekt rozkładu wcześniejszego układu większościowego.

Z rządem mniejszościowym mieliśmy po raz ostatni do czynienia w Polsce prawie dwie dekady temu – był to gabinet Kazimierza Marcinkiewicza, powołany do życia jesienią 2005 roku, przy parlamentarnym wsparciu Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Wiele wskazuje na to, że po nadchodzących wyborach przypomnimy sobie uroki życia w kraju kierowanym przez mniejszościowy rząd.

Czytaj więcej

Ireneusz Krzemiński: Każdy wabi wyborców tak, jak potrafi

Jeśli nie nastąpi poważna zmiana nastrojów społecznych, po jesiennej elekcji żadna z partii nie będzie dysponowała większością sejmową, co oznacza, że albo powstaną rządy koalicyjne, albo – co wydaje się nam bardziej prawdopodobne – powrócimy do modelu rządów mniejszościowych. Co byłoby o tyle nowe, że do tej pory gabinety mniejszościowe były w większości tworzone w toku kadencji, w odpowiedzi na toczące się kryzysy polityczne, a nie od razu po rozpoczęciu nowej kadencji. Głównym czynnikiem sprzyjającym rządom mniejszościowym będą kalkulacje liderów mniejszych ugrupowań. Spróbujmy je odnotować i opisać.

Cena za tolerowanie PiS

Najpierw najbardziej oczywista strategia – Konfederacji. Obecne badania opinii publicznej wskazują, że nie tylko zwiększy ona swój stan posiadania w Sejmie, ale także może zacząć pełnić rolę języczka u wagi, rozstrzygającym o tym, kto będzie rządził w naszym kraju przez następne kilka lat. Bo albo liderzy tego ugrupowania uzgodnią jakiś kompromis z PiS, albo – co wcale nie jest wykluczone – zdecydują się na sejmowe wsparcie dzisiejszej opozycji. Wspólne rządy z Jarosławem Kaczyńskim byłyby poważnym zagrożeniem dla popularności Konfederacji, biorąc pod uwagę krytyczny stosunek jej wyborców do obecnego obozu władzy. Nieco inaczej rzecz by się miała w przypadku „tolerowania” mniejszościowego gabinetu PiS, który jednak zobowiązałby się do realizacji kilku ważnych dla Konfederacji postulatów programowych. Oraz – co oczywiste – do zapewnienia politykom tej formacji ważnych stanowisk w Sejmie, spółkach Skarbu Państwa i wszędzie tam, gdzie mogliby oni prowadzić miłe i słodkie życie. To scenariusz o wiele bezpieczniejszy dla przyszłości Mentzena czy Bosaka niż otwarte i standardowe współrządzenie z PiS. Przy tym świadomie wykluczamy możliwości powstania wielkiej koalicji anty-PiS, od Konfederatów po Razem. O ile arytmetycznie byłaby nawet możliwa, o tyle byłaby przeciwskuteczna dla wszystkich – poza PO – tworzących ją podmiotów.

Jednak w obu przypadkach – tolerowania mniejszościowego gabinetu partii Kaczyńskiego albo wejścia do niego – istnieje ryzyko, że trwanie PiS u władzy, dalsze panowanie nad służbami specjalnymi, prokuraturą i resortami siłowymi może pogłębiać niedemokratyczny charakter państwa i prowadzić do zagrożenia dla tych, których Kaczyński uzna za wrogów publicznych. A doświadczenie uczy, że za takich w pierwszej kolejności mogą być uznani jego koalicjanci! Jeśli ktoś pamięta losy Andrzeja Leppera i Romana Giertycha po tym, gdy związali przyszłość swych formacji z PiS, powinien raczej trzymać się daleko od planu wspólnego politykowania z Kaczyńskim.

Komu opłaca się być outsiderem

To rozumowanie może skłonić liderów Konfederacji do tolerowania mniejszościowego rządu obecnej opozycji. Brzmi to kuriozalnie, ale ostatecznie w takim układzie (czerpiąc w tym czasie podobne profity jak z sojuszu z PiS) byliby oni bezpieczniejsi i mogliby rozwijać swoją długofalową działalność bez lęku o aresztowania lub szpiegowanie Pegasusem. Realizacja kilku postulatów programowych przez rząd kierowany przez Donalda Tuska mogłaby ukoić skołatane nerwy co bardziej nacjonalistycznie nastawionych wyborców Konfederacji. Nie twierdzimy, że to najbardziej realny scenariusz, ale jest bardziej prawdopodobny niż wspólne, koalicyjne rządy partii Kaczyńskiego i Mentzena.

Czytaj więcej

Nowy sondaż: PiS na czele, ale bez szans na większość, nawet z Konfederacją

Jeśli jednak zdecydowanie wygra opozycja i głosy Konfederacji nie będą jej potrzebne, to wcale nie będzie oznaczać rządów większościowych. Bo kalkulacje liderów mniejszych partii mogą skłonić ich do tego, by co prawda wspierać antypisowski gabinet, ale bez konieczności wchodzenia do niego. Dotyczy to głównie Szymona Hołowni, który jako junior partner (w dodatku mniej doświadczony w grach parlamentarnych i gabinetowych) mógłby szybko tracić popularność w rządzie zdominowanym przez starych wyjadaczy z PO, PSL i Lewicy. O wiele bardziej komfortową strategią byłoby recenzowanie działań nowej władzy nieco z zewnątrz i wspieranie jej w najważniejszych punktach politycznej agendy. Oraz funkcja marszałka Sejmu – na przykład.

Podobne kalkulacje mogą mieć Władysław Kosiniak-Kamysz oraz Włodzimierz Czarzasty. Co prawda ich aparaty partyjne bardziej skore są do pełnokrwistego korzystania z profitów wynikających ze sprawowania władzy, ale oni osobiście mogą preferować rolę zewnętrznego recenzenta zużywającej się władzy – oczywiście za cenę realizacji pewnych postulatów programowych PSL oraz Lewicy. To mniej realny scenariusz niż w przypadku PL2050, ale także warto brać go pod uwagę.

Poza bieżącą kalkulacją polityczną, którą przedstawiliśmy powyżej, na rzecz naszego scenariusza przemawiają także odwołania historyczne. Od kiedy na początku XXI w. został stworzony obecny układ odniesienia PO–PiS, to zarówno w wymiarze gabinetowym, jak i wyborczym z reguły (poza PSL) nie opłacało się być mniejszym partnerem. Koncentracja społecznej uwagi na największej partii, jej większa sprawczość oraz ustawienie w pozycji „mniejszego brata” determinowało najczęściej procesy politycznej i wyborczej marginalizacji mniejszych ugrupowań partyjnych.

Waldemar Wojtasik, Marek Migalski

Autorzy są politologami, profesorami UŚ


Regulacje polskiego systemu politycznego dają oczywistą preferencję funkcjonowaniu rządów większościowych. Dzieje się tak zarówno ze względu na przepisy kodeksu wyborczego, reguły powoływania gabinetów, jak i praktykę gry parlamentarnej przy ich tworzeniu. Nie może więc szczególnie dziwić, że mniejszościowy rząd w rodzimym Sejmie był doświadczeniem relatywnie rzadkim, dodatkowo zawsze występującym jako efekt rozkładu wcześniejszego układu większościowego.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja o krok od przepaści
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele zagłosują na KO? Nie jest to już takie pewne
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił