Bartosz Rydliński: Pakt senacki czy pakt o nieagresji?

Rozmowy o kształcie list nie należy prowadzić za pośrednictwem mediów.

Publikacja: 08.02.2023 03:00

Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownią przed wspólną konferencją prasową we wtorek w Senacie. L

Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownią przed wspólną konferencją prasową we wtorek w Senacie. Liderzy Polski 2050 i PSL ogłosili listę „wspólnych spraw”, które opozycja powinna podjąć bezpośrednio po wygranych wyborach

Foto: PAP/ Piotr Nowak

Analizując życie polityczne, zastanawiamy się, w jaki sposób partie polityczne mogą zwyciężyć wyścig wyborczy. Rzadziej patrzymy na ten sam proces z perspektywy przegranej na własne życzenie. Często zwycięzcą zostaje nie ten, który przeprowadził najlepszą i najbardziej innowacyjną kampanię, lecz ten, kto popełnił najmniej błędów strategicznych. Przyglądając się napięciom związanym ze „wspólną listą opozycji”, mam wrażenie, że liderzy PO, Lewicy, Polski 2050 i PSL zapominają, że rozmowy o kształcie list nie należy prowadzić za pośrednictwem mediów. Nie tylko ze względu na powagę formacji, które reprezentują, ale dlatego że – chcąc nie chcąc – ich zachowania wpływają na niekontrolowane i często zgubne emocje ich wyborców.

Od 14 stycznia Szymon Hołownia i jego młoda partia w symboliczny sposób zadali projektowi jednej listy opozycji poważny cios. Od tego czasu na działaczki i działaczy Polski 2050 wylewa się fala hejtu ze strony najbardziej dogmatycznych wyborców Platformy Obywatelskiej. Sami politycy PO na czele z Donaldem Tuskiem nie tylko nie tonują tych nastrojów, ale dolewają oliwy do politycznego ognia. Zapominają jednak, że bez względu na formę startu w wyborach do Sejmu partie opozycyjne są na siebie skazane, chociażby za sprawą większościowych wyborów do Senatu. W związku z powyższym, jeśli partie tzw. demokratycznej opozycji myślą poważnie o utrzymaniu większości w tej izbie parlamentu, już teraz powinny łagodzić język i oswajać swoich wyborców z myślą, że nie wszyscy w obozie anty-PiS są tacy sami. Naturą demokracji jest bowiem to, że mamy różne poglądy na gospodarkę, relacje państwo–Kościół, część z nas jest bardziej konserwatywna, inni natomiast nie mają problemów z równością małżeńską osób homoseksualnych. Jest to efekt chociażby pochodzenia klasowego, miejsca zamieszkania czy historii rodzinnych. Trudno oczekiwać od milionów zróżnicowanych obywateli, że za sprawą mitycznej wspólnej listy zrezygnują ze swoich poglądów i pryncypiów.

Czytaj więcej

Maciej Strzembosz: Szok systemowy

Te różnice mogą się okazać źródłem sukcesu opozycji, pod warunkiem pilnego podpisania aktu o nieagresji. Tusk, Czarzasty, Biedroń, Biejat, Hołownia i Kosiniak-Kamysz powinni powtarzać jak mantrę, że ataki na inne partie opozycyjne nie służą im oraz że najwyższa pora zacząć dyskutować o tym nie jak, ale po co chcą zdobyć władzę. Niech PO rozmawia z ich naturalną bazą wyborczą, niech słucha postulatów przedsiębiorców, niech partia Razem wpisuje do programu punkty ważne dla polskich pracownic i pracowników, niech PSL wskazuje niedociągnięcia PiS na polskiej wsi, niech Hołownia daje nadzieję tym, którym obrzydła polska cyniczna polityka, niech posłanki Lewicy będą adwokatkami praw kobiet i osób LGBT+. W tym układzie nawet start czterech oddzielnych komitetów wyborczych daje szansę, że każda i każdy wyborca opozycji znajdzie dla siebie interesującą ofertę.

Mogą pojawić się głosy, że przy ewentualnej wygranej problematyczne będzie stworzenie koalicji rządowej składającej się z chadeków, socjaldemokratów i liberałów. Z pewnością nie będzie to łatwe zadanie. Trudne i po części zgniłe kompromisy to kolejny odcień demokracji, proza życia każdego rządu III RP aż do samodzielnych rządów Zjednoczonej Prawicy w 2015 i 2019 r. Wybory w 2023 r. mogą być powrotem do rzeczywistości, gdy główne kierunki polityki rządu uciera się do późnych godzin nocnych, tak w Sejmie, jak i KPRM. Negocjując, spierając się, wyznaczając spotkania ostatniej szansy. Mając na uwadze, że przy możliwym zdobyciu większości przez PO, Lewicę i Polskę 2050 do głosu dojdzie nowe pokolenie polityków, sprawa komplikuje się bardziej. Będą to osoby pryncypialne, początkowo ideowe, które w szybki i bezpośredni sposób będą potrafiły skomunikować swoje oddzielne zdanie z wyborcami przy użyciu nowoczesnych kanałów komunikacyjnych. Dlatego oswajanie naszego społeczeństwa z politycznymi różnicami ma w tym czasie szczególną rolę edukacyjną. Im szybciej zrozumieją to liderzy opozycyjnych partii, tym większa szansa na uniknięcie „bratobójczej” walki, której wielu wyborców może zwyczajnie nie wybaczyć.

O autorze

Bartosz Rydliński

Autor jest politologiem, adiunktem w Instytucie Nauk o Polityce i Administracji UKSW, współzałożycielem Centrum im. Ignacego Daszyńskiego.

Analizując życie polityczne, zastanawiamy się, w jaki sposób partie polityczne mogą zwyciężyć wyścig wyborczy. Rzadziej patrzymy na ten sam proces z perspektywy przegranej na własne życzenie. Często zwycięzcą zostaje nie ten, który przeprowadził najlepszą i najbardziej innowacyjną kampanię, lecz ten, kto popełnił najmniej błędów strategicznych. Przyglądając się napięciom związanym ze „wspólną listą opozycji”, mam wrażenie, że liderzy PO, Lewicy, Polski 2050 i PSL zapominają, że rozmowy o kształcie list nie należy prowadzić za pośrednictwem mediów. Nie tylko ze względu na powagę formacji, które reprezentują, ale dlatego że – chcąc nie chcąc – ich zachowania wpływają na niekontrolowane i często zgubne emocje ich wyborców.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Publicystyka
Janusz Lewandowski: Mój własny bilans 20-lecia
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił