Chiński Wukan przyciąga uwagę światowych mediów. Choć liczy zaledwie 12 tys. mieszkańców, ma szansę stać się wzorem do tego, jak wprowadzać zmiany lub jak całkowicie przeciwnie - jak się ich skutecznie wystrzegać.
Wukan po raz drugi trafia na pierwsze strony gazet. Pierwszy raz stało się tak w październiku 2011 roku, gdy miasteczkiem wstrząsnęła rewolta mieszkańców. Chińczycy wyszli na ulicę, demonstrowali przed policją, bunt skończył się aresztowaniami i jedną ofiarą śmiertelną. Wówczas zaryzykowano i pozwolono w Wukanie wprowadzić na próbę demokrację. Wolne wybory, brak partyjnego nadzoru i pełną dowolność pod względem działań politycznych.
Po 5 latach na pierwszy rzut oka wygląda na to, że sytuacja zatoczyła koło i partia miała rację. Wybrany przywódca z ludu, Lin Zuluan został w minioną sobotę aresztowany i przed kamerami przełykając łzy przyznał się do korupcji. Oświadczył, że brał łapówki za przyznawanie rządowych kontraktów nazywając to swoim największym kryminalnym występkiem.
Mieszkańcy nie dają jednak za wygraną i ponownie wychodzą na ulicę. Podobno nie ma wśród nich ani jednego, który wątpliłby w uczciwość Lina. Podobno zeznanie zostało wymuszone - niedawne oświadczenie jednego z hongkońskich księgarzy o porwaniu i nielegalnym przetrzymywaniu przez specjalną, podlegająca jedynie partii jednostkę policji dowodzi, że przymuszanie do zeznań nie musi być tak rzadkie jak można by sobie tego życzyć - a sam przywódca chronił swojego wnuka, któremu także groził areszt.
Od wyborów wygranych 3 marca 2012 roku przez Lin Zuluana mijają ponad 4 lata. Wioska Wukan miała nauczyć Chiny demokracji, pokazać, że ten rodzaj ustroju może poradzić sobie na trudnej i nieprzyzwyczajonej do niego ziemi. Jeżeli bowiem protesty z 2011 roku nie zakończyły się jak te na placu Tiananmen w 1989, istniała szansa, że władza może zacznie swój Długi Marsz (na wzór tego odbytego przez przewodniczącego Mao w latach 30. ubiegłego wieku) w stronę zwykłych ludzi.