Jedno jest niemal pewne: nic dobrego ten rozwód przynieść nie może. Unii na pewno nie naprawi, a może doprowadzić do jej realnego końca.
Twierdzenie, że wyjście Brytyjczyków z UE spowoduje jakąś głębszą refleksję nad jej funkcjonowaniem, to zaklinanie rzeczywistości. Patrząc na historię świata, ze świecą szukać podobnego przykładu, kiedy to rozwód i wyjście jednego z największych państw sojuszu zakończył się happy endem.
Oczywiście w najbliższych dniach, tygodniach, czy miesiącach obserwować będziemy licytowanie się państw "27" na pomysły, co dalej zrobić ze zgniłym jajem pozostawionym przez Londyn. Państwa członkowskie, wkładające najwięcej do unijnego budżetu zaczną zapewne żądać kolejnych przywilejów, bowiem uznają, że to one obecnie są gwarantem utrzymanie unijnej rodziny. Z kolei małe i średnie państwa w obawie przed Europą dwóch prędkości zaczną zawiązywać sojusze, by w ten sposób nie pozwolić sobie narzucić dyktatu tych dużych.
Ponadto nie można zapomnieć o tym, że choroba, która doprowadziła do Brexitu w dosyć szybkim tempie rozwija się także w innych organizmach. Wystarczy popatrzeć na Hiszpanię, Grecję, czy choćby na Francję, gdzie głosy niezadowolonych z obecnego kształtu UE stają się coraz silniejsze.
Nie brakuje ich także i w Polsce. Wszyscy wzywający do Polexitu zapominają o jednym istotnym fakcie. Do tej pory żaden polityczno-ekonomiczny sojusz w historii, jakim jest bez wątpienia Unia Europejska, nie przyniósł tak długiego okresu pokoju na Starym Kontynencie. Przy wszystkich swoich niedoskonałościach, wadach i błędach, to UE od 60 lat gwarantuje pokój i dobrobyt nam Europejczykom. I taki właśnie był cel ojców integracji europejskiej: Schumana, Adenauera czy Monneta. Integracji narodów w oparciu o wspólne wartości i chęci współpracy zarówno politycznej, jak i gospodarczej, dzięki której widmo kolejnego konfliktu w Europie miało zostać raz na zawsze zażegnane.