Ruch jest niespodziewany, ponieważ nie tylko nigdy wcześniej żadna Japonka nie stała na tym stanowisku, ale także ze względu na to, że ruch Koike stoi w sprzeczności z wytycznymi jej partii. Rządząca LDP chciała wystawić w kampanii Shun Sakurai, byłego członka rządu odpowiedzialnego za sprawy wewnętrzne.

Przedstawiciele partii twierdzą, że Koike sama prosi się o kłopoty. Jak na razie z tymi prawdziwymi mierzy się Tokio, które straciło w ciągu ostatnich trzech lat dwóch merów ze względu na ich korupcję. Wybory odbędą się 31 lipca, 3 tygodnie po tych do senatu, w których LDP chce uzyskać dwuizbową większość pozwalającą na rozpisanie referendum konstytucyjnego.

Była pani minister nie boi się wyzwań. Uważa, że jej osoba idealnie wpisuje się w politykę "kobiet odzyskujących blask", o których mówi premier Shinzo Abe. Poza tym do tej pory zdążyła wprowadzić już prawdziwą rewolucję pod względem chińskich zwyczajów biurowych. Przed dekadą rozpoczęła kampanię "Cool Japan", wymagając od urzędników zdejmowania krawatów i marynarek dzięki czemu nie trzeba było tak mocno chłodzić biur. Oszczędności z klimatyzacji nastawionej kilka stopni wyżej szczególnie przydały się podczas energetycznego kryzysu po tragedii w Fukushimie.

Wybory rozpisane na koniec lipca oznaczają dla Tokio kolejny kłopot w dłuższym horyzoncie. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem i nowowybrany burmistrz nie zostałby przyłapany na malwersacjach, wówczas kolejnego lub kolejną trzeba będzie wybierać na kilka dni przed otwarciem letnich igrzysk. Odbędą się w Tokio między 24 lipca a 9 sierpnia 2020 roku. Koike zapowiada, że w tej sytuacji dobro stolicy będzie miało pierwszeństwo i że że względu na nakładanie się terminów będzie w stanie złożyć urząd pół roku przed sportowym świętem. Tak czy inaczej jest duza szansa, że Tokio nie doczeka się kolejnej nieprzerwanej kadencji burmistrza.