Mogło się wydawać, że skoro w trakcie zakończonych tydzień temu piłkarskich mistrzostw Europy udało się uniknąć aktów terrorystycznych, to Francja odniosła sukces. Nawet prezydent François Hollande chciał go otrąbić, bo zapowiedział zniesienie stanu wyjątkowego.
W czwartkowy wieczór optymistyczne plany wzięły w łeb. A krytycy idei społeczeństwa wielokulturowego, której hołduje na Starym Kontynencie lewica – w tym nad Sekwaną rządząca Partia Socjalistyczna – dostali po raz kolejny argument do ręki. Harmonijna integracja masy muzułmańskich przybyszów z Europą to wizja utopijna.
Tyle że ta utopia to już problem nie tylko Francji, co wykazał chociażby spór o politykę wobec uchodźców, który podzielił w ubiegłym roku Unię Europejską. Tym samym idea społeczeństwa wielokulturowego stała się przedmiotem debaty publicznej również w Polsce w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu. I wciąż pozostaje u nas przedmiotem gorących dyskusji.
Tymczasem od polskich polityków należy wymagać, żeby nie byli podatni na poprawność polityczną, a jednocześnie zdawania sobie sprawy z roli, jaką w życiu publicznym odgrywają – nierzadko konfliktogenne – różnice między kulturami. Bo tym, co trapi klasę polityczną w Europie, jest częstokroć lekceważenie tych różnic.
W tym kontekście na czoło wysuwa się religia. Jeśli chodzi o kraje europejskie, między innymi też dlatego, że są obecni w nich muzułmańscy imigranci. W tej sytuacji spychanie religii do getta prywatności w imię laickiego republikanizmu może przynosić efekty odwrotne do zamierzonych.