Nie ma już wątpliwości: sojusz północnoatlantycki przesuwa swoje wojska na wschód, w pobliże granicy z Rosją – takie decyzje zostały podjęte w czasie brukselskiego spotkania szefów MON państw NATO, które zakończyło się w czwartek.
Czy większa obecność sojuszu na wschodzie poprawi bezpieczeństwo w regionie? Wątpię. Rosja nie zrezygnuje z wielkich manewrów na zachodzie swojego kraju (w przyszłym roku w ćwiczeniach Zapad 2017 ma wziąć udział ok. 90 tys. żołnierzy – szacują natowscy analitycy), niedawno wysłała na Bałtyk dwa okręty rakietowe, a do obwodu kaliningradzkiego przetransportowała rakiety Iskander. Rosja będzie prowokowała lotami samolotów bojowych tuż przy granicy NATO. Nadal będzie panowała zimna wojna pomiędzy sojuszem a Rosją.
Większa obecność wojsk sojuszniczych może zwiększyć nasze poczucie bezpieczeństwa. Co ważne, to także jasny sygnał, że sojusz jest gotowy do działania w przypadku próby inwazji na któryś z krajów naszego regionu. Dowódcy NATO obiecują, że w razie agresji odsiecz może przyjść w ciągu pięciu dni.
Nie ma wątpliwości, że dzisiejsze przesunięcie wojska na wschód jest konsekwencją agresywnych działań Rosji podjętych ponad dwa lata temu na Krymie, a potem w Donbasie. A droga do wzmocnienia flanki została wyznaczona przez uczestników poprzedniego szczytu NATO w Newport.