Wysłanie przez Andrzeja Dudę pism do Antoniego Macierewicza w sprawie sytuacji w armii może być odebrane jako przejaw słabości prezydenta. Gdyby Andrzej Duda był w stanie realizować w normalny sposób swoje konstytucyjne uprawnienia jako zwierzchnika sił zbrojnych, nie musiałby uciekać się do takich zabiegów jak upubliczniona wymiana listów. To ostentacja, która jest przejawem desperacji. Bo wysyłając pisma, prezydent przyznaje, że zwierzchnikiem armii jest wyłącznie na papierze, a wojsko znajduje się pod wyłączną kontrolą Macierewicza.
Ostatnie działanie może prezydenta jeszcze bardziej osłabić. Po pierwsze, dotychczasowy przebieg zdarzeń pokazuje, że głowa państwa została przez ministra obrony zlekceważona. Po drugie, pokazuje chaos w prezydenckim zapleczu. Jego współpracownicy, w dniach poprzedzających upublicznienie listu, zapewniali w mediach, że współpraca między Dudą a Macierewiczem przebiega znakomicie. Tłumaczyli, że prezydent jest informowany o wszystkim, co dzieje się w wojsku i nie niepokoi go olbrzymia liczba generałów, którzy w ostatnich miesiącach porzucili nie tylko mundur, ale również najważniejsze stanowiska dowódcze. Czyżby wprowadzali w błąd opinię publiczną?
Wizerunkowo sprawa może też zaszkodzić obozowi rządzącemu. Upublicznienie przez ośrodek prezydencki korespondencji z ministrem ujawniło wewnętrzny konflikt. A historia pokazuje, że Polacy karzą te partie, które są wewnętrznie skłócone. Pokazanie konfliktu szkodzi więc nie tylko prezydentowi, ale również PiS. Zamiast utwierdzać społeczeństwo w przekonaniu, że oto premier i ministrowie wypruwają sobie żyły dla dobra zwykłych Polaków, z obozu władzy dochodzi sygnał o narastających konfliktach wewnętrznych.
To nie tylko zły sygnał do własnego elektoratu, ale też dostarczenie paliwa opozycji oraz lubiących takie tematy komentatorów, dla których takie sprawy to idealny kąsek.
Być może ustalenie terminu osobistego spotkania Dudy z Macierewiczem ma być sposobem na zminimalizowanie strat z powodu tego konfliktu.