Na początek przyda się nam obszerny cytat z chińskiego artysty-dysydenta Ai Weiweia - "Czy Chiny mogą zostać światową potęgą? Nie sądzę. Mogą zyskać przewagę, to prawda. Ale nie mają duszy. Nie mają serca. Nie ufają własnym ludziom. Nie mają zatem poczucia własnej odrębności, nigdy nie zaakceptowały praw człowieka jako podstawowej wartości. Brak wolności wypowiedzi, brak niezależnych sądów. Jeżeli tego nie ma, jak można w jakikolwiek sposób dążyć do osiągnięcia kreatywności? Jak można mówić o kraju? Należy zapomnieć o Chinach. Chiny to iluzja. Istnieją, są ogromne. Ale nikt nie powie wam, czym tak naprawdę są”. Tak w połowie września 2017 roku w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „Guardian” Ai mówił o swoim kraju. W tej samej rozmowie twierdził, że bez takich niedookreślonych i jednocześnie opresyjnych wobec własnych obywateli Chin sam nie zostałby artystą. „Kim miałbym być bez tych wszystkich krzyków, więzienia, pobić. Może szedłbym gdzieś po Broadwayu podobnie jak inni imigranci.” Ai od momentu wybuchu kryzysu migracyjnego w Europie zaangażował się w obronę ludzi przybywających na Stary Kontynent. Na greckiej Lesbos zbierał kapoki zostawiane na plażach przez uchodźców. W praskiej Galerii Narodowej umieścił 70-metrowy ponton z 258 postaciami pozbawionymi twarzy. Pomarańczowymi kamizelkami z greckiej wyspy oklejał berliński Konzerthaus. Odwiedzał uchodźców na granicy amerykańsko-meksykańskiej w czasach naznaczonych widmem muru budowanego przez Donalda Trumpa, by następnie proponować w Nowym Jorku kilka dodatkowym „dobrosąsiedzkich” zapór (wystawa pod hasłem „Good Fences Make Good Neighbours”, czyli „Dobre ogrodzenia dają dobrych sąsiadów”, spotkała się ze sprzeciwem lokalnej społeczności. Chińczykowi zarzucano m.in., że przez jego płoty nie będzie można ozdabiać parku na pl. Waszyngtona bożonarodzeniowymi lampkami). Ai dla „Guardiana” mówił o Chinach także w kontekście kolejnego dzieła poświęconego uchodźcom – tym razem promując dokument „Human Flow” – ale jego spostrzeżenie jest dodatkowo ważne, ponieważ dotyka sedna kolejnego po kryzysie migracyjnym problemu, z jakim musi się zmierzyć obecny świat.

Iluzja

Ai twierdzi, że Chiny to iluzja. Tiziano Terzani, wieloletni korespondent niemieckiego „Der Spiegel” w Azji, przed laty dawał podobną rzecz do zrozumienia. Pisał, że w Azji centrum wszystkiego: idei, władzy czy mechanizmów kulturowych zawsze pozostaje puste. Namacalną ilustracją tej niepisanej zasady był dla niego cesarski pałac w Tokio odcinający się od wszechobecnej masy wieżowców zielenią drzew. Imperialna zieleń kontrastuje do dziś z betonem megamiasta. Jednak pustka Terzaniego była wypełniona wiekami tradycji i zasad. Pozostawała pustką nie przypadkowo, ale z rozmysłem, na który także dużo wcześniej zaplanowano miejsce. Z chińską iluzją jest inaczej. Nie wynika z przemyślanych działań, jest po prostu brakiem. Wieki najstarszej kultury świata, od której pozostałe czerpały wiedzę, doprowadziły do jałowości i zagubienia w nowym świecie.

Co złego to ja

Dziś nowe pokolenie Chińczyków mówi o sobie „sang”. Termin po chińsku oznacza opłakiwanie, nieszczęście oraz ciało zmarłego. Koszty życia są wysokie, wielu młodych ludzi nie stać na własny samochód czy mieszkanie, a gospodarka zwalnia. Pogoń za karierą wiąże się z narastającym stresem, a będąc "sang" można świadomie z tego wszystkiego zrezygnować i wieść mniej ambitne, ale spokojniejsze życie. "Sang" zwalnia z odczuwania porażki, ponieważ nie zakłada stawiania sobie celów, których nie dałoby się zrealizować. Zjawisko może być jednym z kluczy do zrozumienia mentalności młodego pokolenia Chińczyków. Obserwatorzy przyznają, iż lepiej starać się je zaakceptować niż negować uważając jego reprezentantów za życiowych abnegatów. "Sang" może być bowiem ukrytym w młodym pokoleniu buntem wobec zbyt trudnych realiów.

Czy kiedykolwiek Chiny mogła czekać inna przyszłość? Gdyby pucz warlordów z grudnia 1936 roku, podczas którego aresztowano Czang Kaj-szeka w mieście Xi'an, się nie udał, komunistyczna partia Chin by zniknęła. Gdyby uliczne protesty z 1919 roku (znane jako Ruch 4 Maja) były w stanie zaproponować alternatywę dla pogłębiającej się walki watażków, w Chinach doszłaby go głosu nowa inteligencja chcąca korzystać z zachodnich rozwiązań. Gdyby na czas poradzono sobie z problemem opium w pierwszej połowie XIX wieku, dynastia Qing nie musiałaby być ostatnią w historii kraju. Może to powstanie Tajpingów z Hong Xiuquanem, który we śnie ujrzał siebie jako młodszego brata samego Jezusa, było w stanie dać Chinom nowe zasady społeczne. Gdyby wreszcie w zagadkowy sposób nie zrezygnowano przed blisko 600 laty z gigantycznej floty bijącej na głowę resztę świata, Chiny narzuciłyby swój porządek nie tylko na jednym, ale i pozostałych kontynentach. I Hegel nie musiałby pisać, że "Chin nie stać na dorównanie morskiej potędze Europejczyków, ponieważ postawiły na rolnicze rytmy swoich wielkich równin". Ziemia stwarza bowiem jedynie nieskończoną wielość zależności, natomiast dzięki morzom przekracza się granice myśli i czynu.

Pytanie, czy Chiny są gotowe na myślenie o demokracji może nie być do końca zasadne. Być może potencjał został zaprzepaszczony już dawno i obecnie opłaca się bardziej bycie "sang". Rok temu w rocznicę masakry na placu Tian'anmen w miejscu, gdzie zrobiono słynne zdjęcie "Tankmana", człowieka w białej koszuli z zakupami w rękach powstrzymującego kolumnę czołgów, było tak samo jak w każdy inny dzień. Nie sprowadzono nawet ani jednego dodatkowego radiowozu, nie wysłano profilaktycznie oddziałów prewencji. Czołgi z 1989 roku można było obserwować jedynie wirtualnie dzięki aplikacji Layar na smartfony. Rzeczywistość rozszerzona nakładała na skrzyżowanie alei Chang'an z ulica Zhengyi i gotowe - kadr-symbol był gotowy do zrobienia sobie z nim selfie. Za rok także nic się nie zmieni. Co najwyżej cenzura zablokuje aplikację.