Jeśli forsowany przez Donalda Trumpa kandydat zostanie zatwierdzony przez izbę wyższą Kongresu, konserwatyści zdobędą na lata przewagę w dziewięcioosobowym Sądzie Najwyższym. I najpewniej pokuszą się o stopniowe odwrócenie wyroku, jaki w sprawie Roe v Wade pozwolił w 1973 r. na legalizację aborcji w USA. Niespodziewanie Polska, która z Maltą jest dziś uważana w Unii Europejskiej za relikt wstecznego sposobu myślenia, zyska w cywilizacyjnej debacie najpotężniejszego z możliwych sojuszników: USA. To najpewniej otworzy drogę do zablokowania innych zmian obyczajowych po obu stronach Atlantyku, od małżeństw homoseksualnych po eutanazję.
Sprawa w żaden sposób nie jest jednak przesądzona. Christine Ford, pierwsza z kilku już kobiet, które oskarżają Kavanaugha o agresję seksualną w latach licealnych, swoim emocjonalnym wystąpieniem przekonała bardzo wielu Amerykanów. Wykładowca psychologii na Uniwersytecie w Stanfordzie potrafiła znakomicie wytłumaczyć, dlaczego trauma po tak wielu latach wciąż pozostaje głęboko w pamięci. Do tego stopnia, że niektórzy senatorowie z komisji ds. wymiaru sprawiedliwości, jak Lisa Murkowski, Jeff Flake czy Susan Collins, wahają się, czy jednak nie poczekać na śledztwo FBI w sprawie zarzutów profesor Ford.
Jak się stanie, dowiemy się ostatecznie w przyszłym tygodniu. Na razie wiele wskazuje jednak na to, że do głosowania w sprawie Kavanaugha dojdzie i otrzyma on nominację. Naciska na to Donald Trump, który zapewne poradził swojemu kandydatowi, aby w czwartek postarał się o równie emocjonalne wystąpienie, co jego oskarżycielka.
Przeczytaj: Łzy i emocje przy przesłuchaniach ws. nominacji do Sądu Najwyższego
Republikanie obawiają się, że po listopadowych wyborach uzupełniających stracą minimalną (51:49) większość w Senacie. Wtedy marzenie o kulturalnej kontr-rewolucji może nigdy się nie spełnić. To najpewniej zbyt poważny argument, aby poświęcić Kavanaugha. I to nawet, jeśli przestał on być dobrą twarzą dla wielkich reform cywilizacyjnych, jakie szykuje amerykańska prawica.