Marcin Rosół, były bliski współpracownik byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego, inteligentny 31-latek, postanowił przekonać publikę, że nie jest „aferzystą”, „przestępcą” ani „oskarżonym”. – Źle się z tym czuję. Pokazuje się mnie jako przykład zepsucia młodego pokolenia.
Swobodne wystąpienie Marcina Rosoła było kolejną przed komisją płomienną mową obrończą, lepiej skonstruowaną od mów Ryszarda Sobiesiaka i jego córki Magdaleny. Rosół zrezygnował z odwoływania się do emocji. Przedstawił ciąg wydarzeń, który miał wykazać, że to nie on spalił akcję CBA i nie on protegował Sobiesiakównę, gdy starała się o posadę w zarządzie Totalizatora Sportowego. Jego zdaniem część zdarzeń była zbiegiem okoliczności, a reszta nieprzyjazną interpretacją.
Ale z jego wersją stało się to samo co z mową wstępną Magdaleny Sobiesiak. Wystarczyło kilkanaście pytań, by wszystko się posypało. Rosół poległ pytany o e-mail, który wysłał 26 czerwca 2009 r. do wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza. Polecał w nim – co ujawniła „Rz” – kandydaturę Magdaleny Sobiesiak: „W załączniku przesyłam CV osoby rekomendowanej przez MSiT [Ministerstwo Sportu i Turystyki – red.] do zarządu Totalizatora, napisz mi proszę, w jakim terminie może nastąpić wybór?”.
Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego rekomendował ją w imieniu ministerstwa. Twierdził, że robił to jako „osoba fizyczna”. Próbował ratować się słownikową definicją słowa „rekomendacja”. – Wysłałem e-mail nie w swoim rozumieniu, ale w rozumieniu słownika – mówił.
Ta sprawa (i kilka innych) może mieć przykre konsekwencje dla Rosoła. Popieranie Sobiesiakówny było niezgodne z regulaminem jego pracy jako szefa gabinetu politycznego ministra. Może to oznaczać przekroczenie uprawnień, czyli przestępstwo karne. Obiecywanie Sobiesiakównie czegokolwiek może być z kolei potraktowane jako nieuprawnione powoływanie się na wpływy.