Potwierdzona przez opublikowanie oficjalnych wyników wyborów parlamentarnych pewność, że nowy rząd tworzyć będzie Platforma Obywatelska wraz ze swym mniejszościowym sojusznikiem, rodzi pytanie, jak zwycięzcy będą postępować z pokonanymi. Czy zastosują orientalną zasadę, iż przegrani muszą oddać głowy katom, czy też potraktowani zostaną łagodniej i przynajmniej niektórzy z nich, zwłaszcza ci, którzy wykazali się obiektywizmem w widzeniu spraw państwa i kompetencją, otrzymają szanse na zachowanie urzędów.
Od strony prawnej sprawa jest dosyć jasna. Wraz z zebraniem się Sejmu na pierwszym posiedzeniu w nowej kadencji prezes Rady Ministrów podaje się z całym swym gabinetem do dymisji, a prezydent ją przyjmuje. Z członkami Rady Ministrów dymisję składają sekretarze i podsekretarze stanu oraz wojewodowie i wicewojewodowie. Nowy premier decyduje, czy ich dymisje przyjąć, czy odrzucić. W każdym razie sytuacja personalna na samych szczytach rządowego pionu władzy wykonawczej jest prawnie określona.Ale istnieje cała masa innych stanowisk w administracji państwowej i poza nią, których obsada bezpośrednio lub pośrednio zależy od rządu, premiera, poszczególnych ministrów lub od partyjnej większości parlamentarnej.
Jak powszechnie wiadomo, w ciągu dwóch minionych lat dominowała polityka „odzyskiwania państwa”, co oznaczało przede wszystkim przekazywanie bardzo licznych stanowisk publicznych w ręce ludzi zbliżonych do rządzącej ekipy, często bez zwracania uwagi na ich wiedzę i kompetencje.
Niektórzy publicyści wyrażają obawę, że polityka ta – choć już pod innymi sztandarami partyjnymi – prowadzona będzie nadal. Nastąpi zatem szeroka czystka, która wymiecie z każdego kąta nominatów PiS i doprowadzi do powszechnego ich zastąpienia ludźmi PO oraz (najprawdopodobniej) PSL. Taka polityka, jak pisze Dominik Zdort („Nadchodzi czas rządów miłości”, „Rzeczpospolita” 24.10.2007), będzie odpowiedzią na oczekiwania wyborców Platformy Obywatelskiej, których główną nadzieją było doprowadzenie do totalnej „dekaczyzacji” kraju. „Trudno sobie wyobrazić, aby Platforma teraz, po wyborach, machnęła ręką na to 40-proc. poparcie (...) Dlatego PO może być zmuszona, aby iść na całość (...), wypalić PiS gorącym żelazem do kości – ze wszystkich instytucji. Czyli przeprowadzić w Polsce igrzyska”.
Nie jest wcale wykluczone, że część wyborców, którzy głosowali na PO, i część jej polityków rzeczywiście nie miałaby nic przeciwko temu, aby postawić przywódców PiS pod pręgierzem, a nawet, jak sugeruje Dominik Zdort, doprowadzić do usunięcia z urzędu prezydenta Lecha Kaczyńskiego w trybie procedury impeachmentu. W tej ostatniej sprawie należy zwrócić uwagę, że pociągnięcie prezydenta RP do odpowiedzialności konstytucyjnej wymaga uchwały Zgromadzenia Narodowego podjętej co najmniej większością 2/3 ustawowej liczby jego członków.