Niewspółmierny rachunek win

Rozbiórka prawosławnych świątyń w latach 30. była głupotą. Ale nie można tego porównywać z eksplozją nienawiści, jaka w 1943 roku wybuchła wobec Polaków na Wołyniu – przekonuje historyk Andrzej Chojnowski w rozmowie z "Rz"

Publikacja: 23.07.2008 00:54

Rz: Czy polski Sejm powinien przyjmować uchwałę potępiającą niszczenie prawosławnych cerkwi przez władze II RP pod koniec lat 30.?

Cała sprawa wygląda na demonstrację polityczna, która nie ma większego sensu. Wydarzenia te miały bowiem wymiar lokalny. Rozgrywały się głównie na Chełmszczyźnie, czyli na niewielkim obszarze Polski i trwały krótko. Był to zaledwie epizod z okresu międzywojennego. Nie rozumiem, dlaczego dziś parlament Rzeczypospolitej miałby się tym zajmować. Znalazłyby się dziesiątki innych spraw z okresu II RP, które można by teraz roztrząsać od strony moralnej.

Szczególnie w sytuacji, gdy ten sam Sejm nie przyjął ustawy potępiającej ludobójstwo na Wołyniu...

To są całkowicie niewspółmierne sprawy. Jeżeli ktoś chce stworzyć symetrię, zestawiając po jednej stronie Chełmszczyznę (gdzie winni byli Polacy), a po drugiej Wołyń (gdzie winni byli Ukraińcy), to popełnia naganne nadużycie. Inna była skala tych wydarzeń, inne znaczenie i zupełnie inny wymiar moralny.

Czy podczas działań polskich władz stała się komuś fizyczna krzywda?

Nie, to była akcja polityczna polegająca na rozbiórce obiektów sakralnych przez jednostki straży pożarnej i oddziały saperów. Duża ich część stała zresztą pusta i nieużywana. Działania te nie pociągnęły za sobą żadnych ofiar w ludziach.

Niektórzy twierdzą jednak, że te rozbiórki cerkwi wręcz sprowokowały ludobójstwo na Wołyniu.

Do rzezi polskiej ludności cywilnej doszło na Wołyniu i częściowo w Galicji Wschodniej. A polskie akcje represyjne wobec prawosławia miały miejsce na obszarach Chełmszczyzny. Nie miały one więc większego przełożenia na świadomość wołyńskich Ukraińców. Żadne błędy, jakie Polska rzeczywiście popełniła wobec Ukraińców, nie miały takiej rangi, żeby można nimi usprawiedliwić czy wytłumaczyć eksplozję nienawiści, jaka wybuchła w 1943 roku wobec Polaków. Takiej tezy po prostu nie da się obronić.

To była akcja polityczna polegająca na rozbiórce obiektów sakralnych przez jednostki straży pożarnej. Nie pociągnęła za sobą żadnych ofiar w ludziach

Ale dlaczego polskie władze zdecydowały się na takie drastyczne działania?

W latach 30. powstał projekt umacniania polskości na wschodnich terenach kraju. W perspektywie zbliżającej się wojny władze uznały, że ludność niepolska w przypadku konfliktu zbrojnego może okazać się nielojalna. Zdecydowano więc, że należy zbudować bastiony polskości, które będą najlepszym strażnikiem obecności Rzeczypospolitej na tym obszarze. Wzmocnić mieszkających tam Polaków. W praktyce polityka ta polegała jednak głównie na uszczuplaniu zasięgu i wpływów innych narodowości.

W czym polskim władzom przeszkadzało akurat prawosławie?

Cerkiew jest instytucją państwową podległą władzom świeckim. W Polsce niezależnie od ogłoszenia przez Cerkiew autokefalii, czyli samodzielności i niezależności od Moskwy, duża część duchowieństwa była rosyjska. Władze traktowały więc tę instytucję jako pozostałość rosyjskich wpływów z czasów zaborów, która teraz – co gorsza – się ukrainizowała i białorutenizowała. Patrzono na to wyznanie głównie przez pryzmat historii.

A jak zapatrywał się na te działania Kościół katolicki?

Cerkiew była beneficjentem rozbiorów Rzeczypospolitej. W XIX wieku kosztem Kościoła rzymskokatolickiego przejęła olbrzymie majątki na najbardziej rusyfikowanych terenach Polski. Kościół uważał się więc za pokrzywdzonego i w dwudziestoleciu międzywojennym dążył do rewindykacji tego mienia – zarówno ruchomego, jak i nieruchomości. Dlatego w swoich działaniach wymierzonych w Cerkiew polskie władze mogły liczyć na wsparcie Kościoła. Odbierano je jako zacieranie śladów rusyfikacji.

Ale niszczenie świątyń chyba źle świadczy o ludziach, którzy uważali się za spadkobierców tradycji wielonarodowej Rzeczypospolitej?

To była oczywiście głupota. Zasięg operacji, na szczęście, był jednak niewielki. Do lata 1938 roku, gdy nastąpiło apogeum procederu, zlikwidowano 127 religijnych obiektów prawosławnych. 91 cerkwi, 10 kaplic i 26 domów modlitewnych. Oczywiście zaogniło to stosunki polsko-ukraińskie, co było poważnym błędem. Koncepcję przygotowania się do wojny zrozumiano opacznie.

Niemieckie doświadczenia wojenne pokazują, że prawosławny kler był raczej sprzymierzeńcem w walce z bolszewizmem. Trudno sobie wyobrazić popów kolaborujących z komisarzami.

Zgoda, ale kontekst historyczny tych wydarzeń był inny. Czym innym była Cerkiew w Sowietach, a czym innym w Polsce. W Polsce, ze względu na okres rozbiorów, instytucja ta wywoływała olbrzymią nieufność, traktowano ją jako instrument rosyjskiego panowania. Usiłowano na przykład stworzyć kategorię „prawosławnego Polaka”, dowodząc, że część wyznawców tej religii to Polacy, którzy zostali zrusyfikowani. Że teraz mogą wrócić do polskości, pozostając przy swoim wyznaniu. Tak naprawdę istotny był tu aspekt etniczny, a nie religijny. Religia w II RP była postrzegana jako sfera nakładająca się na stosunki etniczne. Byli grekokatolicy Polacy, ale generalnie Kościół ten postrzegano jako ukraiński. Byli Polacy protestanci, ale w powszechnym odczuciu protestanci należeli do kultury niemieckiej. Byli wreszcie Polacy prawosławni, ale religię tę utożsamiano z Rosjanami, Białorusinami i Ukraińcami. Czyli posługiwano się myślowymi kalkami i stereotypami.

Nie jest to specjalnie chlubne, że stereotypom ulegały władze państwowe.

Jeżeli już II RP ma zasiąść na ławie oskarżonych, to warto przypomnieć, że równie poważne straty kultura prawosławna poniosła już po zakończeniu działań wojennych. Świątynie nie były rozbierane na tak masową skalę, ale były zaniedbywane, nie konserwowano ich albo zamieniano na magazyny aby zniszczały. W latach 70. komuniści przeprowadzili wielką akcję spolszczania białoruskich i ukraińskich nazw miejscowości. Chciano zatrzeć wszelkie ślady obecności tych narodów na terenach, które przyznano PRL. Więc jak już mamy dokonywać procesu podliczania strat kultury prawosławnej, to warto by przedstawić pełny obraz problemu, a nie skupiać się tylko na potępianiu działań władz przedwojennej Polski.

Andrzej Chojnowski jest profesorem historii, przewodniczącym Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej

Rz: Czy polski Sejm powinien przyjmować uchwałę potępiającą niszczenie prawosławnych cerkwi przez władze II RP pod koniec lat 30.?

Cała sprawa wygląda na demonstrację polityczna, która nie ma większego sensu. Wydarzenia te miały bowiem wymiar lokalny. Rozgrywały się głównie na Chełmszczyźnie, czyli na niewielkim obszarze Polski i trwały krótko. Był to zaledwie epizod z okresu międzywojennego. Nie rozumiem, dlaczego dziś parlament Rzeczypospolitej miałby się tym zajmować. Znalazłyby się dziesiątki innych spraw z okresu II RP, które można by teraz roztrząsać od strony moralnej.

Pozostało 90% artykułu
analizy
Rafał Trzaskowski stawia na bezpieczeństwo, KO ogłosi kandydata na początku grudnia
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Ursula von der Leyen proponuje „pisizm” w sprawie funduszy regionalnych
Publicystyka
Roman Kuźniar: Gen. Kukuła zabiera nas na wojnę, ale nie wiadomo, z kim i gdzie
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jaka będzie „Rzeczpospolita”
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Nastała epoka wojen, pozostało tylko wypatrywać konfliktu między USA a Chinami