Opowieści o strasznych Kaczorach

Antypisowska propaganda jest wszechobecna. Pojawiła się już poza publicystyką i debatą polityczną. W programach rozrywkowych, w kabaretach, w książkach, w wypowiedziach piosenkarzy i aktorów – pisze Joanna Lichocka, publicystka „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 22.10.2008 15:03 Publikacja: 22.10.2008 11:56

Jarosław i Lech Kaczyńscy

Jarosław i Lech Kaczyńscy

Foto: PAP, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Straszne Kaczory”, „nienawiść”, „zakompleksieni politycy”, „agresja”, „pogarda” – te i inne słowa i określenia, używane przez dwa lata rządów PiS wobec braci Kaczyńskich, nie zniknęły bynajmniej z przestrzeni publicznej wraz z odsunięciem PiS od władzy. Huragan ataku, serwowanego wobec nich przez przeciwników politycznych (ale też i środowiska, które mienią się elitami narodu), po roku nieco zelżał. Jednak tylko w tym sensie, że ucichły absurdalne oskarżenia o „zagrożeniu demokracji” czy o to, że każdy ma „bać się”, bo owi straszliwi politycy na każdego, oczywiście z nienawiści, mogą znaleźć jakiś hak – jak histeryzowano wcześniej.

Teraz zwykłą reakcją jest okazywanie żywiołowej niechęci do wszystkiego, co kojarzy się z Kaczyńskimi i PiS, którzy „dzielą Polaków na lepszych i gorszych” (jak wiadomo oświecone elity nazywające elektorat tej partii „moherowym” i „zakompleksionym” nie dzielą Polaków zupełnie).

[srodtytul]Oszołomy[/srodtytul]

To, co się dzieje, przypomina w wielu momentach propagandową kampanię przeciw oszołomom z początku lat 90. (przypomnę, że oszołomami byli zwolennicy prawicy, rządu Olszewskiego, lustracji, dekomunizacji, a także ci wszyscy, którzy nie byli w stanie docenić wielkości polityków Unii Demokratycznej), jednak skala i stosowane środki są nieporównywalne.

Wówczas w prasie pojawiało się wiele tekstów deprecjonujących obóz „oszołomów”, także pojawiała się dyżurna „nienawiść” i opowieści o „kłótliwych” i żądnych władzy politykach, jednak odbiorca natykał się na to głównie w publicystyce i na stronach politycznych gazet.

Teraz – to zasługa rozwoju mediów w Polsce, ale i znacznie większej różnorodności możliwych do zastosowania środków – na salonową propagandę przeciętny Kowalski natyka się dziś poza publicystyką i debatą polityczną. Na zupełnie innych, często zaskakujących poziomach komunikacji: w programach rozrywkowych, w kabaretach, w książkach, w wypowiedziach piosenkarzy, aktorów i innych celebrities.

[srodtytul]Mroczna epoka[/srodtytul]

[wyimek]To, co się dzieje, przypomina w wielu momentach propagandową kampanię przeciw oszołomom z początku lat 90., jednak skalai stosowane środki są nieporównywalne[/wyimek]

I już nawet nie dziwi, gdy w teoretycznie niepolitycznym programie Kuby Wojewódzkiego, raz na kwadrans pojawia się jakiś niewyszukany komentarz prowadzącego pod adresem PiS czy Kaczyńskich. Kuba Wojewódzki otwarcie zaangażował się w kampanię wyborczą po stronie PO i Donalda Tuska, i jest najwyraźniej wierny swej politycznej linii. Jednak gdy ogląda się w jego programie Marię Peszek, autorkę bodaj najlepszej polskiej płyty ostatnich miesięcy, to robi się mniej fajnie. Bo nawet ta, wydaje się niezwykła i utalentowana dziewczyna, powtarza propagandowe androny.

Nie podejrzewam, by Maria Peszek interesowała się przesadnie polityką (choć rzecz jasna mogę się mylić), mówi jednak to, co wydaje jej się oczywiste i dobrze przyjmowane. Takie bowiem słowa są w salonie uznawane za dobry styl: „Zaczęłam pisać teksty w mrocznym czasie IV RP. Miałam wrażenie, że zakazano w Polsce radości, więc to była reakcja obronna” – Peszek opowiada, jak powstały teksty na jej płytę „Maria Awaria”.

Płyta jest przesycona seksualnością, intymnością, ciepłem i radością – oczywisty kontrast do IV RP, czyż nie? Gdyby jednak zapytać autorkę, co takiego mrocznego było w owej straszliwej epoce, zapewne trudno byłoby podać jej jakiś konkret, spodziewałabym się raczej krótkiej odpowiedzi-wytrycha – „nienawiść”.

[srodtytul]Klaustrofobia i zapiekłość[/srodtytul]

I właśnie takimi wytrychami, których nikt nie ma zamiaru jakoś zgłębiać, tłumaczyć czy dowodzić budowany jest propagandowy wizerunek Kaczyńskich i ich pomysłu na Polskę.

Przed tygodniem w „Wysokich Obcasach”, dodatku do „Gazety Wyborczej”, Joanna Szczepkowska w swym felietonie, tłumacząc się, że „tekst nie powinien być odczytywany jako oko puszczone w stronę sił wrogich rządowi. To jest tekst przeciwko jednemu zdaniu” – krytykuje delikatnie premiera.

Otóż Szczepkowska proponuje czytelnikom wyobrażenie sobie, że oglądają teleturniej „Milionerzy”. „Odpytywany oczekuje kolejnego zestawu pytań. Pojawiają się cztery nazwiska z najwyższej półki polskiej polityki, m.in. prezydent Kaczyński i premier Tusk. Pytanie brzmi: – Kto powiedział: „To nie człowiek, to kreatura”? Pytanie jest oczywiście za 1000 złotych, bo każdy wie, ale załóżmy, że odpytywany czytał ostatnio raczej książki przyrodnicze i nie zaglądał na strony horrorów z życia prywatnego naszego kraju. Musi więc posłużyć się intuicją. Prosi o pół na pół. Zostają prezydent Kaczyński i premier Tusk. Odpytywany jest szczęśliwy. Ma 1000 złotych w kieszeni – odpowiedź jest oczywista, to mógł powiedzieć tylko prezydent. Za chwilę słyszymy krótki dźwięk oznaczający klęskę i widzimy zgnębioną twarz odpytywanego. Zgnębioną, ale i zaskoczoną. Coś jest nie tak. Czy zapiekłość, klaustrofobia mogą być aż tak zaraźliwe, że wystarczy podać sobie ręce na użytek fotografów, żeby przejąć czyjś język i system wartości?”.

Zatem, zdaniem autorki, oczywiste i nie wymagające żadnych dowodów są „zapiekłość i klaustrofobia” prezydenta, a premier Tusk w jakiś zdumiewający sposób przejął je, zapewne tylko na chwilę, ale przecież on sam jest OK.

[srodtytul]Niechęć i zacietrzewienie[/srodtytul]

Ta dychotomia – straszliwi Kaczyńscy, uroczy i dzielny Tusk – jest pracowicie budowana także na falach Radia RMF FM. Tam dla odmiany Jan Peszek, aktor wybitny, ale najwyraźniej czujący także posłannictwo publiczne, czyta obecnie powieść polityczną „Trzy dni Pontona” (wcześniej była to powieść „W imię Ojca”).

W stylistyce to historia podobna do drukowanej przez lata w „Trybunie”, pisanej m.in. przez Piotra Gadzinowskiego pod pseudonimem Magda Cień, powieści politycznej z kluczem „Pierwsza dekada”. W warstwie fabularnej dość monotematyczna – główni bohaterowie są przedstawiani tak, by jednoznacznie kojarzyli się z Kaczyńskimi. Są oczywiście kurduplami – proszę wybaczyć określenie, ale taka jest stylistyka powieści – nienawidzą chyba wszystkich prócz brata i nieustannie się awanturują.

We wtorkowym odcinku bohater o imieniu Kiki opowiadał, jak wiele zdziałał w Brukseli, jak płakał przed bramą, że „zgubił bilecik”, gdy „wyjmował batonik” i jak udało mu się wyłudzić wejściówkę od prezydenta Francji. Odcinek kończył się słowami gnającego przez tłum do wejścia bohatera: „poszli won Pohańce paskudne, pan prezydent jedzie”.

Nie mam nic przeciwko temu, by kpić z władzy i polityków. Drażnić pewnie może styl i smak, z jakim jest to robione, ale to kwestia gustu. Nie zauważyłam jednak – i pewnie czytelnicy także nie – by w ten sam sposób, z równą dozą krytycyzmu albo (mówiąc wprost) z równym zacietrzewieniem i niechęcią traktowany był premier Donald Tusk.

Owszem, RMF ma także „Polską Kronikę Radiową”, parodiującą na wzór propagandowych Kronik Filmowych z lat 50. styl informowania o poczynaniach rządu, ale sprowadza się to – tak jak w ostatni wtorek – do delikatnej kpiny z pomysłów Janusza Palikota.

[srodtytul]W dobrym tonie[/srodtytul]

Podobnie jest, gdy się przejrzy programy kabaretowe, w którejkolwiek z telewizji. Zespoły satyryczne prześcigają się w drwinach z PiS i nigdy, i nigdzie, nie spotkałam się z tak zdecydowanym i bezwzględnym deprecjonowaniem innych polityków. I znów – to świetnie, że śmiejemy się z klasy politycznej, bo w bardzo wielu momentach na to zasługuje. Gdy jednak jest to gra tak jednostronna, zaczyna budzić wątpliwości.

Rzecz jasna, można zapewne dojść do wniosku, że po prostu dla wszystkich PiS i Kaczyńscy są karykaturami, z których świetnie się kpi i że na to zasługują. Ja jednak podejrzewam, że to nie musi być jedyne wytłumaczenie obecnego stanu rzeczy. Obawiam się, że opłaca się kpić z Kaczyńskich, bo to jest w „dobrym tonie”. Tego, kto żartuje z PiS, telewizje będą zapraszać i może w „Wyborczej” znajdzie się jakaś notka. Na pewno na podobne względy nie mógłby liczyć ktoś, kto zechciałby ostro żartować z Donalda Tuska.

To, że taki mechanizm działa, pokazała niedawna afera z reklamami banków. ING wyprodukował chwytliwą reklamę, w której Marek Kondrat dowcipnie nawiązywał do orędzia prezydenta. Ale gdy podobną reklamę, tyle że parodiującą Donalda Tuska, chciał wyemitować Bank Pocztowy, musiał się z niej wycofać. Bank Pocztowy, który – jak wiadomo – jest kontrolowany przez Skarb Państwa. Mówiło się, że w sprawie spotu doszło do interwencji na poziomie Kancelarii Premiera. W końcu reklamówka wylądowała na portalu Youtube, gdzie przez kilka tygodni święciła triumfy. Nie słyszałam, by jakikolwiek „autorytet” czy publicysta, tak drżący o zagrożenie wolności słowa w czasach rządów PiS, skrytykował to publicznie.

Machina propagandowa pracująca na tak wielką skalę i na tak wielu polach przynosi i przynosić będzie efekty. Politykom PiS będzie niezwykle trudno zmienić wizerunek gdy publiczność, zwłaszcza ta nie bardzo interesująca się polityką, będzie całą swoją wiedzę o niej czerpać z kabaretów, wywiadów z piosenkarkami, czy felietonów w kobiecych pismach.

Między innymi dlatego na miejscu działaczy PiS nie liczyłabym na to, że jeśli Platforma Obywatelska zacznie się kompromitować, to wówczas poparcie dla partii Kaczyńskich wzrośnie.

Budowanie nowego image’u ugrupowania wydaje się dziś pracą niezwykle żmudną i przypominającą zadanie Syzyfa. PiS i bliski tej partii prezydent Lech Kaczyński, mają bowiem niezwykły dar marnowania pozytywnych owoców swych działań.

Widzieliśmy to w ciągu ostatnich tygodni. PiS, po pozytywnych i merytorycznych działaniach proponujących Platformie pakt na rzecz działania przeciwkryzysowego, zaplątał się medialnie w sprawę alimentów Ludwika Dorna. Czyż to nie przedni temat do żartów?

Prezydent, po znakomicie rozegranej sprawie szczytu unijnego, gdy publicznie widzieliśmy go takim, jakim bywa poza kamerami – uśmiechniętym, dowcipnym, błyskotliwym – wzbogacił swój pobyt w Brukseli akordem z wywiadem z Moniką Olejnik. Po rozmowie miał jej robić wyrzuty, a nawet grozić, używając słowa „Stokrotka”, które miało nawiązywać do krążących od lat (ale w żaden sposób nigdzie i nigdy niepotwierdzonych) plotek o tym, że tak miał brzmieć pseudonim dziennikarki w jej relacjach ze służbami specjalnymi PRL.

To absurdalne zachowanie, bo w ten sposób Lech Kaczyński musi ściągnąć na siebie frontalny atak. Prezydent wprawdzie zaprzecza relacji dziennikarki i mówi, że „pewne sformułowania nie padły”, przeprasza i przesyła kwiaty, ale sam uruchomił wrogą sobie machinę.

W poniedziałkowym internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” znani dziennikarze prześcigają się w diagnozach. Jerzy Baczyński: „Prezydent nie panuje nad swoim językiem, nad swoimi emocjami. Niestabilność emocjonalna głowy państwa, który jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, jest dla kraju czymś bardzo niebezpiecznym”. Jacek Żakowski: „Prezydent ma problemy psychiczne, nie panuje nad sobą, nie panuje nad tym, co mówi. To nie chodzi o to, że obraził polską dziennikarkę. Chodzi o to, że tak wysoki urząd sprawuje osoba niepanująca nad słowami”.

[srodtytul]Polityka z kabaretów[/srodtytul]

Diagnoza jest jednoznaczna – Lech Kaczyński ma „problemy z głową”. Czyż nie brzmi to znajomo? Czyż nie jest to ten sam styl, który znamy z wypowiedzi posła Platformy Obywatelskiej Janusza Palikota?

„Gazeta Wyborcza” nie zdecydowała się wydrukować tych wypowiedzi w papierowym wydaniu – poszły one jednak w świat via Internet i będą zbierać żniwo. Być może teraz o niestabilności psychicznej prezydenta usłyszymy w programie Kuby Wojewódzkiego, może w kolejnych felietonach w magazynach dla kobiet, a może w kabaretach. Salon właśnie podyktował ton. Warto przyjrzeć się, kto teraz zagra na tę samą nutę.

Straszne Kaczory”, „nienawiść”, „zakompleksieni politycy”, „agresja”, „pogarda” – te i inne słowa i określenia, używane przez dwa lata rządów PiS wobec braci Kaczyńskich, nie zniknęły bynajmniej z przestrzeni publicznej wraz z odsunięciem PiS od władzy. Huragan ataku, serwowanego wobec nich przez przeciwników politycznych (ale też i środowiska, które mienią się elitami narodu), po roku nieco zelżał. Jednak tylko w tym sensie, że ucichły absurdalne oskarżenia o „zagrożeniu demokracji” czy o to, że każdy ma „bać się”, bo owi straszliwi politycy na każdego, oczywiście z nienawiści, mogą znaleźć jakiś hak – jak histeryzowano wcześniej.

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości