Alibi dla słabych rządów

Donald Tusk w kampanii prezydenckiej 2010 roku, odpowiadając na pytania o stan polskiej gospodarki, będzie mógł bezradnie rozłożyć ręce i westchnąć: „wszystko przez ten kryzys” – pisze politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Publikacja: 18.12.2008 00:28

Jeśliby zastosować rzymską zasadę „is fecit cui prodest” (sprawcą jest ten, komu to przyniosło korzyści), to o wywołanie światowego kryzysu oskarżyć by należało… Donalda Tuska. Dzięki owemu kryzysowi może on bowiem wygrać dla siebie prezydenturę, a dla swej partii zwycięstwo w wyborach parlamentarnych 2011 roku.

[srodtytul]Błogosławieństwo dla Tuska[/srodtytul]

Oczywiście teza, że krach na światowych giełdach sprokurował nasz premier, jest ponurym żartem (choć warto by się zastanowić, ilu komentatorów obarczyłoby Jarosława Kaczyńskiego winą za obecny kryzys, gdyby to on stał w dalszym ciągu na czele polskiego rządu). Donald Tusk w najmniejszym stopniu nie jest odpowiedzialny za to, co się dzieje na europejskich i pozaeuropejskich rynkach kapitałowych oraz w sektorze bankowym. To banał.

Ale banałem nie wydaje się chyba konstatacja, że kryzys jest dla premiera i jego partii błogosławieństwem. Zewsząd daje się słyszeć głosy, że uderzy on w rząd i niechybnie osłabi jego notowania. Że osłabienie tempa rozwoju gospodarczego, wzrost bezrobocia, zawirowania w sektorze bankowym spowodują spadek popularności Tuska i jego ekipy.

Po części jest to prawdą, ale tylko po części. Bo faktycznie zazwyczaj kryzys uderza w rządzących – ludzie taką już mają naturę, że sukcesy przypisują sobie, a za niepowodzenia winią władzę. Ale w polskim przypadku ta zasada nie musi zadziałać, bo kryzys może się okazać dla premiera idealnym alibi, doskonałą wymówką na okoliczność niewywiązania się z obietnic wyborczych.

Jeśli Tusk będzie kandydował w 2010 roku na urząd prezydenta, to na ewentualne pytania o stan polskiej gospodarki, ujemne tempo wzrostu czy rosnące bezrobocie za jego premierowania, będzie mógł bezradnie rozłożyć ręce i westchnąć: „no cóż, to prawda, ale to wszystko przez ten kryzys”. I będzie miał po części rację – wszak to nie on jest winien przeszacowania kredytów hipotecznych w USA czy też horrendalnego menedżmentu w amerykańskich firmach.

[wyimek]Zazwyczaj kryzys uderza w rządzących. Ale w polskim przypadku ta zasada nie musi zadziałać[/wyimek]

Podobnie może być także rok później, w 2011 roku, kiedy to Platforma Obywatelska ubiegać się będzie powtórnie o mandat do sprawowania władzy. W czasie kampanii wyborczej do parlamentu na wszelkie zarzuty o słaby stan polskiej gospodarki, niezrealizowane obietnice, słabe zarobki lekarzy, pielęgniarek i nauczycieli, niewybudowane autostrady itp., liderzy PO będą mogli skutecznie odpowiadać, że wszystko to byłoby zrealizowane przez nich, ale w normalnych warunkach, a nie w czasach ogólnoświatowego kryzysu. I także, podobnie jak Donald Tusk rok wcześniej, będą mieli po trosze rację.

[srodtytul]Rola dla Kaczyńskiego[/srodtytul]

Jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało, Donald Tusk może dziękować losowi, że przyszło mu pełnić funkcję premiera w czasach tak gwałtownego załamania globalnej gospodarki. W innym bowiem przypadku byłby po paru latach rządzenia zmuszony do rozliczenia się z jego efektów, a po pierwszym roku panowania Platformy trudno jest się spodziewać, że będą to efekty zachwycające. Już dzisiaj ponad 60 proc. wyborców uważa, że obecny gabinet nie wywiązuje się ze swych obietnic wyborczych. Zapewne za parę lat odsetek ten jeszcze się zwiększy, tyle tylko, że będzie wówczas można wskazać innego niż Platforma winowajcę tego stanu rzeczy – kryzys.

Jeśli więc prawdą jest, że perturbacje w światowej ekonomii będą skutecznym alibi dla słabych rządów PO, to jest to fatalna wiadomość dla Jarosława Kaczyńskiego – nie wystarczy już tylko zdyscyplinować swoją partię (co uczynił przez poprzedni rok) i spokojnie czekać, aż ekonomiczne tsunami uderzy w rząd, a rolą lidera opozycji będzie tylko utrzymanie się na tej fali.

Trzeba będzie wyborcom nie tylko pokazać zniszczenia spowodowane owym tsunami i wskazać palcem na Tuska jako sprawcę tego stanu, ale także udowodnić, że samemu jest się zdolnym i bardziej wiarygodnym do posprzątania po tej katastrofie. A to zadanie o wiele trudniejsze i o wiele bardziej ambitne – w sam raz dla kogoś, kto przez wielu swoich zwolenników postrzegany jest jako mąż opatrznościowy kraju, a i sam za takiego się uważa.

Jeśliby zastosować rzymską zasadę „is fecit cui prodest” (sprawcą jest ten, komu to przyniosło korzyści), to o wywołanie światowego kryzysu oskarżyć by należało… Donalda Tuska. Dzięki owemu kryzysowi może on bowiem wygrać dla siebie prezydenturę, a dla swej partii zwycięstwo w wyborach parlamentarnych 2011 roku.

[srodtytul]Błogosławieństwo dla Tuska[/srodtytul]

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości