W 1967 roku Izrael potrzebował sześciu dni na pokonanie Egiptu, Jordanii i Syrii. Ówczesnych regionalnych mocarstw. Wojna z radykalną organizacją Hamas, kontrolującą niewielki skrawek terytorium, jakim jest Strefa Gazy (około 360 km kw.) trwa już dłużej, a nic nie wskazuje na to, by Izrael miał odnieść sukces. Wprost przeciwnie, wygląda na to, że stracił inicjatywę.
Stukrotnie wyższe straty po stronie Palestyńczyków – 400 do 4 – nie powinny nikogo zwieść. Celem izraelskiej operacji nie było zabicie jak największej liczby przeciwników, ale uciszenie wyrzutni rakietowych, z których bojownicy Hamasu ostrzeliwują południowy Izrael. Tymczasem ostrzał od rozpoczęcia wojny przybrał na sile. Ekstremiści odpalają dziennie po kilkadziesiąt rakiet, które mają coraz większy zasięg. Dolatują nawet do oddalonej o 40 km od Strefy Gazy Beer Szewy.
Jeśli izraelscy generałowie liczyli, że dzięki zmasowanym nalotom na infrastrukturę Hamasu uda im się zastraszyć i sparaliżować tę organizację, to się pomylili. Po kilku dniach bombardowań lotnicy nie mają już specjalnie czego niszczyć, atak traci impet. Hamas zaś otrząsnął się z szoku i przechodzi do kontrofensywy. Nadszedł moment na męską decyzję. Izrael powinien dokonać lądowej inwazji na Strefę lub przyznać się do porażki i wstrzymać naloty.
Wybór jest trudny. Wkroczenie do Strefy Gazy daje szanse na zniszczenie Hamasu, ale nie obejdzie się bez strat w ludziach. Podczas walk w ciasnych uliczkach miasta Gaza na pewno zginie wielu młodych Izraelczyków. To spowoduje gwałtowne protesty wyjątkowo wrażliwej na tym punkcie opinii publicznej. I pogrzebie szanse ugrupowań rządzących, Partii Pracy i Kadimy, na zwycięstwo w lutowych wyborach.
Wstrzymanie operacji bez osiągnięcia podstawowego celu będzie z kolei kompromitacją i przyznaniem się do bezradności wobec Hamasu. Byłaby to już druga przegrana wojna w ciągu dwóch lat. W 2006 roku, w bardzo podobnych okolicznościach, nie udało się Izraelowi rozbić fundamentalistycznej organizacji Hezbollah, kontrolującej południowy Liban. Dwa lata temu można było mówić o wypadku przy pracy. Tym razem nikt w to nie uwierzy.