Rosyjsko-ukraińska wojna gazowa to drugi po wojnie rosyjsko-gruzińskiej dowód, że skończyła się pozimnowojenna pauza strategiczna. Wkroczyliśmy w erę małej zimnej wojny, jaką Rosja wypowiedziała Zachodowi.
W ten sposób Kreml zakończył okres przejściowy w swojej polityce zagranicznej. Porzucił politykę poradziecką i rozpoczyna politykę noworosyjską – co zauważają zresztą sami analitycy rosyjscy – bardziej skoncentrowaną na interesach narodowych Rosji. W tej neozimnowojennej grze, która toczy się głównie o panowanie nad przestrzenią wokółrosyjską, szczególną rolę odgrywa problem ukraiński. Jej końcowy rezultat zależy od rozstrzygnięcia kwestii, czy Ukraina zostanie całkowicie podporządkowana Rosji, czy też znajdzie się wśród państw Zachodu.
Wydaje się, że dziś jesteśmy świadkami przesilenia w tych zmaganiach. Rosja uznała, że po zwycięstwie w Gruzji nadeszła pora na drugi krok do odzyskania panowania nad Europą Wschodnią: unicestwienie nadziei Ukrainy na dołączenie do Zachodu. Użyła w tym celu swego najsilniejszego po broni nuklearnej oręża, gazu, zimową porą. Pozostawiona sama sobie Ukraina, podobnie jak kilka miesięcy temu Gruzja, podjęła bohatersko to wyzwanie. Ale w tym starciu, podobnie jak wcześniej Gruzja, popełnia błędy. Traci punkty, głównie w wojnie informacyjnej. Osłabia to jej szanse na dołączenie do Zachodu, zwłaszcza do NATO. Zyskuje Rosja, traci Ukraina. Ale trzeba wyraźnie powiedzieć, że wraz z nią traci także Zachód, w tym Polska. Członkostwo Ukrainy w NATO leży bowiem w naszym najżywotniejszym interesie. Argumenty za taką tezą można rozpatrywać w trzech kontekstach: ukraińskim, europejskim i polskim.
[srodtytul]Ograniczyć ryzyko[/srodtytul]
Członkostwo Ukrainy w NATO oznaczałoby dołączenie dużego narodu i wielkiego państwa do integrującej się społeczności zachodniej: jej gospodarki, kultury, systemu bezpieczeństwa.