W mediach zachodniej Ukrainy nazwa Huta Pieniacka odmieniana jest na wszystkie możliwe sposoby. Powtarzane są apele do prezydenta Wiktora Juszczenki, by w sobotę nie przyjeżdżał na uroczystości upamiętniające tragiczną śmierć mieszkańców wioski.
Oczywiście przeciw tym uroczystościom występują nacjonaliści. Niektórzy próbują nawet usprawiedliwić ukraińskie zbrodnie przeciwko Polakom. Jeden z deputowanych do lwowskiej rady obwodowej oświadczył, że "te wydarzenia miały miejsce na ukraińskim terytorium etnicznym, które przez stulecia było okupowane przez Polaków – i wyzwolenie od polskiego jarzma w dowolnej formie było walką sprawiedliwą".
Ale protesty przeciw przyjazdowi Juszczenki mają głębsze podłoże. Po pierwsze, Ukraińcy wszelkimi sposobami chcą dowieść, że w akcji przeciwko Hucie Pieniackiej ich rodacy udziału nie brali – i trudno się temu dziwić.
Ukraińscy historycy twierdzą, że Dywizja SS Hałyczyna (Galizien) nie mogła napaść na polską wieś, bo jeszcze się formowała, a innych ukraińskich jednostek – UPA lub w służbie niemieckiej – w pobliżu nie było, tak naprawdę zaś winni są Niemcy oraz prowokująca ich sowiecka partyzantka.
Po drugie, sobotnie uroczystości odbędą się w cieniu bardzo ostrych, wewnątrzukraińskich walk politycznych. Juszczenko jedzie do Huty Pieniackiej – i oczywiście jest atakowany przez Blok Julii Tymoszenko. To deputowani z BJUTy do rady obwodowej są inicjatorami protestów. W warunkach takiej walki trudno spokojnie dyskutować o dramatycznej polsko-ukraińskiej historii.