[b][link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2009/06/14/w-saunie-z-rosjanami-bez-finki-w-zebach-2/]Skomentuj na blog.rp.pl/haszczynski[/link][/b]
To między innymi od Finlandii zależy, czy powstanie gazociąg bałtycki, wielki projekt energetyczny Rosji i Niemiec. Moskwa jest tak zdeterminowana, że do małego sąsiada przysyła najważniejszych polityków, których w Polsce nie możemy się doczekać. Dwa tygodnie temu premier Władimir Putin nalegał, by Helsinki podjęły decyzję jak najszybciej. A władze Finlandii uzależniają ją od ekspertyz ekologicznych (dla Finów ochrona przyrody to świętość), podkreślając, że decyzja nie będzie miała nic wspólnego z polityką.
– Finlandia nie chce psuć interesów swoim najważniejszym partnerom gospodarczym, Rosji i Niemcom, ale władze nie mogą wpłynąć na ekspertyzy, nie mogą przyśpieszyć tego procesu, czego Rosja raczej nie rozumie – tłumaczy Arkady Moshes, pochodzący z Moskwy ekspert Fińskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Projekt gazociągu bałtyckiego wiąże się z dwoma intrygującymi terminami: „schröderyzacja” i „neofinlandyzacja”. Moskwa zatrudniła w realizującej kontrowersyjny projekt spółce Nord Stream nie tylko ekskanclerza Niemiec Gerharda Schrödera, ale i byłego socjaldemokratycznego premiera Finlandii Paavo Lipponena. – To prywatny projekt prywatnych firm, więc nie oceniamy w nim udziału byłego szefa rządu – mówi „Rz” Alexander Stubb, szef MSZ Finlandii, wywodzący się z konserwatywnej Koalicji Narodowej. Podobnym argumentem posługują się obecne władze Niemiec, choć Schröder był urzędującym kanclerzem, gdy projekt podpisywał.
Określenia „neofinlandyzacja” użył po niedawnej wizycie Putina minister finansów Jyrki Katainen. Jego zdaniem politycy, zwłaszcza socjaldemokraci, starają się przypodobać Kremlowi; targowali się, w czasie jakiego spotkania z szefem rządu Rosji panowała cieplejsza atmosfera – czy z socjaldemokratyczną prezydent Tarją Halonen, czy centrowym premierem Mattim Vanhanenem.