Ma to swoje złe i dobre skutki. Złe – bo bez wzajemnego zaufania działających na rynku podmiotów i pewnej dozy otwartości na innych marnie idzie budowa zdrowego kapitalistycznego państwa. Dobre – bo nie poddajemy się szaleństwom politycznej poprawności, która w ciągu niewielu lat zmieniła taką na przykład Wielką Brytanię w kraj postępowych absurdów, godnych nonsensów znanych z filmów Barei (z tą różnicą, że Anglikom nie narzucił ich żaden okupant, tylko własny konformizm).
Badanie stosunku Polaków do problemu przemocy w rodzinie jest jednym z powodów, by ten polski zdroworozsądkowy sposób myślenia pochwalić. Polacy są zdecydowanie przeciwko patologiom, domagają się karania za znęcanie się nad rodziną – ale nie życzą sobie prawa, które zwykły klaps czyniłoby przestępstwem, nie chcą, żeby obrażony niespełnieniem jego zachcianek dzieciak mógł donosem na specjalną infolinię wsadzić rodziców do więzienia, żeby bezradni rodzice musieli podawać go za nieposłuszeństwo do sądu ani żeby urzędnik mógł wsadzać nos w codzienne życie normalnych rodzin.
Polska ma całkiem dobre prawo pozwalające walczyć z patologiami bez szkodzenia rodzinom zdrowym. Problemem jest jego egzekucja – niedoinwestowane sądy z nie najlepszymi kadrami, rutyna i biurokratyczna "spychotechnika" policji i prokuratur.
Poprawa sytuacji nie wymaga rewolucyjnych zmian, tylko mało efektownych działań administracyjnych. Przeciętny Polak wie to doskonale. W odróżnieniu od sporej części medialnego establishmentu i polityków.
Byłoby dobrze, gdyby czasem byli oni w stanie zrozumieć, że zdrowy rozsądek zwykłego Polaka podsuwa czasem rozwiązania lepsze, niż małpowanie postępowych mód z Zachodu.