Sprowokowało to dziennikarzy do podsumowań, co zdołała minister do walki z korupcją zdziałać podczas swego ministrowania, i – co tu kryć – nie wypadły one dobrze. Sam, przyznam, wspominając dobrze działalność Pitery w UPR i Transparency International, jej ministrowanie uważam za największe rozczarowanie tego rządu.
Sama zainteresowana przypomina, że przecież nie powierzono jej roli jakiegoś supergliny od ścigania łapówkarzy, tylko napisanie ustawy antykorupcyjnej. To słuszna uwaga. Problem tylko w tym, że przez ostatnie dwa lata sama Julia Pitera zdawała się o tym nie pamiętać.
Co wspólnego miało z jej właściwą misją pozowanie do zdjęć z koltem i gwiazdą szeryfa? Populistyczne wyliczanie byłym ministrom wydatków ze służbowych kart? Pisanie pod piarowską potrzebę rozmaitych raportów, które albo utajniano, albo w ogóle nikt już o nich potem nie słyszał? Problem w tym, że przez dwa lata minister Pitera sama ochoczo pozowała na Tuskowego supergliniarza od korupcji, i dziś płaci cenę tego błędu.
Ustawę antykorupcyjną Julia Pitera ukończyła pół roku temu. Jej własna partia schowała ten projekt na dno szuflady. Łatwo się domyślić dlaczego – jest to ustawa "pisowska" z ducha, istotną jej część stanowi daleko idąca lustracja majątkowa, na poddanie się której rządząca ferajna nie ma najmniejszej ochoty. Przeciwnie – prace toczą się nad projektem właśnie ułatwiającym parlamentarzystom ukrywanie majątku. To dobitny znak, że Pitera została przez PO wykorzystana instrumentalnie, jako listek figowy osłaniający krzątaninę "Rysiów" i "Grzesiów". Co najgorsze, chyba wciąż nie zdaje sobie z tego sprawy.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/10/18/julii-mi-zal/]Skomentuj[/link][/ramka]