Politycy i MON, angażując polskie aktywa w wojnę w Afganistanie, nie tylko nie budują dla tej polityki zrozumienia ani poparcia wśród Polaków, ale traktują wręcz opinię publiczną jak „ciemny lud, który i tak wszystko kupi”.
14 września 2006 r. ówczesny szef MON Radosław Sikorski ogłasza w Waszyngtonie, że Polska wzmocni swoją obecność w Afganistanie, zaskakując wszystkich tą decyzją, a przede wszystkim miejscem jej wygłoszenia. Dzisiaj sytuacja się powtarza tylko w megagroteskowym wydaniu. Otóż szef Sztabu Generalnego gen. Franciszek Gągor w imieniu ministra Bogdana Klicha „melduje” wiceprezydentowi USA w dniu rozpoczęcia jego wizyty w Warszawie, że polska narodowa strategia wobec Afganistanu „w swoim charakterze jest zgodna z propozycjami gen. McChrystala” i że MON widzi konieczność „przejściowego zwiększenia liczebności sił NATO w Afganistanie” („Dziennik Gazeta Prawna”, 21.10). Dzień po wyjeździe Josepha Bidena z Polski pojawia się w „Gazecie Wyborczej” informacja o 600 żołnierzach, którzy mają wzmocnić nasz kontyngent w Ghazni.
Po co zatem Gągor, „pierwszy żołnierz RP”, zapewne z inspiracji MON, publikuje taki artykuł w takim momencie? Dla żartu? Jak odczytać publicystykę generała, jeśli nie publicznie wyrażoną zgodę na zwiększenie polskiego kontyngentu, tym bardziej że propozycje gen. Stanleya McChrystala na tym właśnie polegają. Takie uzgodnienia z polskim prezydentem i rządem potwierdził w rozmowie dla TVN 24 nowy ambasador USA w Polsce Lee Feinstein, którego raczej trudno uznać za słabo poinformowanego.
Co zaś robi minister Bogdan Klich? Idzie w zaparte i lawiruje, karmiąc nas półprawdami. Ruga przy tym ambasadora, któremu zarzuca mijanie się z prawdą. Trudno chyba o bardziej chaotyczne zachowanie kierownictwa MON, które pozostawia uczucie zażenowania wobec tej, z jednej strony publicznie deklarowanej na łamach prasy, lojalności wobec Waszyngtonu i jednocześnie zwyczajnej arogancji wobec polskiej opinii publicznej.
[srodtytul]Minister wróży[/srodtytul]