Parytet? A dlaczego nie dla jaroszy?

Skąd u obrońców parytetów założenie, że Sejm powinien odzwierciedlać społeczeństwo? – zastanawia się publicystka

Publikacja: 19.11.2009 00:30

Parytet? A dlaczego nie dla jaroszy?

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Kobiety to połowa społeczeństwa!” – przypominają nam przy każdej okazji orędownicy parytetów (głównie kobiety, choć nie tylko – w walce o parytety biorą udział także mężczyźni przekonani co do ich słuszności i sprawiedliwości) Oczywiście – podkreślają – chodzi jedynie o parytety na listach wyborczych do Sejmu, a nie o narzucenie parytetu w samym Sejmie.

David Cameron, szef brytyjskiej partii konserwatywnej, ostatnio posunął się nawet dalej: zaproponował, by niektóre listy wyborcze (gdy obecny poseł ma odejść i w czasie najbliższych wyborów nie będzie już kandydował) składały się wyłącznie z kobiet. Tylko groźba buntu w partii skłoniła go do wycofania się z pomysłu. Przy okazji Cameron narzekał, że w brytyjskim parlamencie nie ma dosyć gejów, lesbijek .

[srodtytul]Żądania i założenia[/srodtytul]

Ale wszystko jedno, czy chodzi o zagwarantowanie kobietom 50 proc. miejsc w Sejmie, czy o 50 proc. kobiet na listach wyborczych, czy o 100 proc. Wszystko jedno, czy chodzi tylko o kobiety, czy także o lesbijki, gejów i transwestytów. Pytania, które się nasuwają, są zawsze takie same. Te same są również założenia, czasem milczące, rzadziej wypowiadane wprost, które się za tymi i podobnymi żądaniami kryją.

Nie chodzi mi przy tym o założenia najjaskrawsze, te, które od razu wypływają na powierzchnię, tak jak robaki wyłażące spod zgniłej gałęzi, gdy tylko się nią potrząśnie, i które bywają najczęstszym powodem oburzenia ze strony przeciwników parytetów – że kobiety potrzebują tego rodzaju sztucznej pomocy i bez niej nic by nie osiągnęły; albo że kobiety są w jakiś bliżej nieokreślony sposób „inne”, że myślą inaczej i mogłyby tym swoim myśleniem wzbogacić politykę, albo nawet ją zmienić na lepszą (choć nigdy nie wyjaśnia się, na czym dokładnie to ich „inne” myślenie miałoby polegać).

Takie założenia – owszem, są widoczne i słusznie wzbudzają sprzeciw, między innymi dlatego, że niektóre z nich wydają się dla kobiet obraźliwe. Mi chodzi jednak bardziej o innego rodzaju założenia, te, które dotyczą funkcjonowania społeczeństwa i jego instytucji. Przyjrzyjmy się niektórym z nich bliżej.

[srodtytul]Partie reprezentują poglądy[/srodtytul]

Otóż pierwszym i najważniejszym z nich jest założenie, że Sejm powinien odzwierciedlać społeczeństwo. Niektórzy obrońcy parytetów – jak na przykład David Cameron, lecz także wielu polityków rozmaitego pokroju w różnych krajach – mówią to otwarcie. U bardzo wielu spośród nich odnosi się to nie tylko do Sejmu, lecz do wszelkich instytucji, nie tylko rządowych – ale także na przykład do wydziałów uniwersyteckich.

Wystarczy jednak chwila namysłu, by nasunęło się pytanie: halo, chwileczkę, dlaczego właściwie Sejm, listy wyborcze czy jakakolwiek instytucja miałyby odzwierciedlać społeczeństwo? Dotąd wydawało się, że członkowie Sejmu i parlamentów – wszędzie na świecie – mają reprezentować swoich wyborców, a ściślej ich poglądy polityczne. Rozumiemy przez to – ich poglądy na sprawy, którymi zajmuje się państwo, na sposób, w jaki – ich zdaniem – rząd powinien kierować krajem.

Poglądy te są z kolei reprezentowane przez partie, na które głosują wyborcy. To dlatego nasza demokracja nazywa się reprezentatywną (w odróżnieniu od bezpośredniej). Nie nosi takiej nazwy dlatego, że reprezentuje czy odzwierciedla społeczeństwo. Ani dlatego, że partie polityczne reprezentują wykrojone i wyodrębnione części społeczeństwa – partie polityczne reprezentują poglądy polityczne.

[srodtytul]Nie wykluczajmy czarownic[/srodtytul]

Skąd zatem u obrońców parytetów założenie, że Sejm powinien odzwierciedlać społeczeństwo? Do tego założenia prowadzi szereg dalszych założeń – logicznych przesłanek, bez których do tezy, że Sejm powinien odzwierciedlać społeczeństwo (odtąd skrótowo: teza SOS), nijak dojść nie można, i które zdają się także pociągać za sobą tezę SOS. Innymi słowy, wydają się one dla tezy SOS konieczne i wystarczające.

Jednym z nich jest założenie negujące zasadę, że członkowie Sejmu mają reprezentować partie polityczne (a nie części społeczeństwa), które z kolei reprezentują polityczne poglądy swoich wyborców (a nie jakieś inne ich poglądy lub cechy). Jest to założenie podwójne: o tym, co nas wyróżnia w sposób najważniejszy, i o tym, co jest odpowiednim przedmiotem polityki, a zatem zainteresowania państwa.

W obu przypadkach okazuje się, że są to rzeczy całkiem inne, niż nam się wydawało. W przypadku obrońców parytetów w Polsce wydaje się to być (na razie) głównie płeć. W przypadku Camerona jest to płeć plus orientacja seksualna. Lecz (i tu nasuwa się kolejne pytanie) skoro tak – skoro jawi się przed nami tyle innych możliwości – to dlaczego akurat płeć? Dlaczego nie, na przykład, rasa albo religia? Przepraszam, zapomniałam – to już jest. Cameron zapewne wspomniał o czarnych i muzułmanach, choć ja tego akurat nie pamiętam. Ale dostatecznie wielu innych polityków w rozmaitych krajach już o tym wspominało, by kategorie rasy i religii też zaliczyć do tych, dla których domaga się parytetów.

Ale dlaczego nie klasa społeczna? Przepraszam, to też już jest – choć oczywiście tylko jeśli chodzi o klasę niższą (w Anglii od lat domaga się w rządzie i w parlamencie mniej reprezentantów ekskluzywnych prywatnych szkół, takich jak Eton. Podobnie rasa nie może oznaczać białej, religia – żydowskiej ani chrześcijańskiej, orientacja seksualna – heteroseksualnej).

Zatem załapały się już rasa, klasa, religia, orientacja seksualna i płeć. To sporo. Ale dlaczego na tym poprzestać? Skoro wybór wydaje się arbitralny (choć oczywiście taki nie jest), dlaczego nie zażądać parytetów dla innych grup, które reprezentują dużą część społeczeństwa? Na przykład dla głupich (w końcu jest ich sporo), dla chorych umysłowo, morderców, mańkutów, jaroszy, wampirów (zdumiewająca jest ilość ludzi, którzy są przekonani, że są wampirami; mają nawet swoje stowarzyszenia), czarownic (też mają stowarzyszenia)? Albo dla takich, co wierzą, że ziemia jest płaska? Oni też, oczywiście, mają stowarzyszenie, i zapewne uważają, że to ich przekonanie w jakiś podstawowy sposób ich określa. Nie mówiąc już o tym, że ma ono dość ścisły związek z poglądami na tematy polityczne; „płaskoziemowcy” zapewne marzą o swojej reprezentacji w parlamencie i wiele by mieli do powiedzenia na temat na przykład polityki międzynarodowej.

Wolno sądzić, ze przekonanie o byciu wampirem lub czarownicą również określa ludzi w ważny dla nich sposób. Dlaczego ich wykluczać? Innymi słowy: kto ma decydować, jakie kategorie zasługują na reprezentacje?

[srodtytul]Słuszna mniejszość[/srodtytul]

O to właśnie chodzi. Nie chodzi przecież o wolny wybór. Chodzi ciągle o to samo, o rzecz starą i dobrze znaną – o narzucanie nam tożsamości zbiorowej. O to, co polityczna poprawność uważa za kategorie, które p o w i n n y ludzi określać. A kategorie te mają jeden wspólny mianownik: mają określać mniejszościowość. Mniejszościowość rozumianą na sposób politycznie poprawny, ma się rozumieć – bo przecież nie chodzi o przynależność do dowolnej mniejszości (jak leworęczni czy wierzący, że ziemia jest płaska), tylko do tej słusznej. To znaczy: prześladowanej.

Tu wracamy do dobrze nam znanego pejzażu politycznego, do wizji świata, w którym istnieją tylko ofiary prześladowania (kobiety, czarni, geje, lesbijki, muzułmanie itd.) i ich prześladowcy (biali, mężczyźni, heteroseksualni, chrześcijanie itd.). Co z kolei kieruje nas z powrotem do kwestii wspomnianej wyżej: do pytania, czym powinno się zajmować państwo? Otóż poprawność polityczna uważa, że państwo powinno się zajmować właściwie prawie wszystkim, ale w szczególności powinno się zajmować zapewnianiem przywilejów dla prześladowanych mniejszości.

Kwestia parytetów – w Sejmie, na wydziałach uniwersyteckich, we wszelkich instytucjach – jest zatem ściśle połączona z ideologią tożsamości grupowej. Ta z kolei jest połączona z całą gamą społeczno-politycznych poglądów – takich na przykład jak to, że jedyna sprawiedliwość to sprawiedliwość społeczna, innej nie ma; albo że merytokracja jest rzeczą złą, inżynieria społeczna zaś – dobrą.

Nic w tym zaskakującego, świetnie o tych połączeniach wiemy. Ale mimo to warto o tym przypomnieć, zastanowić się nad założeniami, jakie leżą u podstaw poglądów na parytety i nad tym, w jaki sposób poglądy te są splecione z innymi.

[i]Autorka jest publicystką i tłumaczką. Mieszka w Paryżu[/i]

Kobiety to połowa społeczeństwa!” – przypominają nam przy każdej okazji orędownicy parytetów (głównie kobiety, choć nie tylko – w walce o parytety biorą udział także mężczyźni przekonani co do ich słuszności i sprawiedliwości) Oczywiście – podkreślają – chodzi jedynie o parytety na listach wyborczych do Sejmu, a nie o narzucenie parytetu w samym Sejmie.

David Cameron, szef brytyjskiej partii konserwatywnej, ostatnio posunął się nawet dalej: zaproponował, by niektóre listy wyborcze (gdy obecny poseł ma odejść i w czasie najbliższych wyborów nie będzie już kandydował) składały się wyłącznie z kobiet. Tylko groźba buntu w partii skłoniła go do wycofania się z pomysłu. Przy okazji Cameron narzekał, że w brytyjskim parlamencie nie ma dosyć gejów, lesbijek .

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości