Kobiety to połowa społeczeństwa!” – przypominają nam przy każdej okazji orędownicy parytetów (głównie kobiety, choć nie tylko – w walce o parytety biorą udział także mężczyźni przekonani co do ich słuszności i sprawiedliwości) Oczywiście – podkreślają – chodzi jedynie o parytety na listach wyborczych do Sejmu, a nie o narzucenie parytetu w samym Sejmie.
David Cameron, szef brytyjskiej partii konserwatywnej, ostatnio posunął się nawet dalej: zaproponował, by niektóre listy wyborcze (gdy obecny poseł ma odejść i w czasie najbliższych wyborów nie będzie już kandydował) składały się wyłącznie z kobiet. Tylko groźba buntu w partii skłoniła go do wycofania się z pomysłu. Przy okazji Cameron narzekał, że w brytyjskim parlamencie nie ma dosyć gejów, lesbijek .
[srodtytul]Żądania i założenia[/srodtytul]
Ale wszystko jedno, czy chodzi o zagwarantowanie kobietom 50 proc. miejsc w Sejmie, czy o 50 proc. kobiet na listach wyborczych, czy o 100 proc. Wszystko jedno, czy chodzi tylko o kobiety, czy także o lesbijki, gejów i transwestytów. Pytania, które się nasuwają, są zawsze takie same. Te same są również założenia, czasem milczące, rzadziej wypowiadane wprost, które się za tymi i podobnymi żądaniami kryją.
Nie chodzi mi przy tym o założenia najjaskrawsze, te, które od razu wypływają na powierzchnię, tak jak robaki wyłażące spod zgniłej gałęzi, gdy tylko się nią potrząśnie, i które bywają najczęstszym powodem oburzenia ze strony przeciwników parytetów – że kobiety potrzebują tego rodzaju sztucznej pomocy i bez niej nic by nie osiągnęły; albo że kobiety są w jakiś bliżej nieokreślony sposób „inne”, że myślą inaczej i mogłyby tym swoim myśleniem wzbogacić politykę, albo nawet ją zmienić na lepszą (choć nigdy nie wyjaśnia się, na czym dokładnie to ich „inne” myślenie miałoby polegać).