Żołnierze polscy równym krokiem maszerują wraz z rosyjskimi podczas wielkiej defilady w Moskwie; przywódcy obu państw uśmiechają się pięknie do kamer; zwykli obywatele manifestują pojednanie; dziennikarze zachwycają się pięknym gestem Rosjan, którzy po latach docenili udział Polaków w zwycięstwie nad faszyzmem – tak zapewne w naszych gazetach i telewizjach będą wyglądać transmisje wydarzeń z 9 maja.
I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w ten sposób tracimy z oczu fakt, iż rocznica zwycięstwa nad faszyzmem wpisuje się w imperialną tradycję Rosji, która z interesami czy choćby pamięcią Polaków niewiele ma wspólnego. A nawet mocniej – w istocie jest z nią całkowicie sprzeczna.
[srodtytul]Mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej[/srodtytul]
Rocznica zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej obchodzona jest w Rosji – tak jak wcześniej w Związku Sowieckim – niezwykle hucznie. I w tym też nie ma nic dziwnego. Dla Rosjan Wielka Wojna Ojczyźniana jest jednym z fundamentów ich tożsamości i dumy narodowej (zarówno sowieckiej, jak i imperialnej rosyjskiej). Według tego mitu wielki naród rosyjski, a w zasadzie wielkie narody Związku Sowieckiego – wspólnie, w patriotycznym porywie – zwyciężyły hitlerowskie demony i ofiarowały wolność zniewolonym narodom Europy Środkowej i Wschodniej. Stalin – w zależności od snującego te opowieści – jest w owym micie albo batiuszką, który poprowadził naród ku zwycięstwu, albo – co też się zdarza – kimś, pomimo kogo do owej wygranej doszło. Ale zawsze jest istotny, gdyż bez niego i bez jego decyzji (choćby tej o poszerzeniu przestrzeni wolności dla rosyjskiej Cerkwi czy o nawiązywaniu w czasie wojny do imperialnych tradycji rosyjskich) nie byłoby wielkiego pojednania narodowego ani zrywu patriotycznego.
[wyimek]Trudno się zgodzić z przekonaniem, że sowieccy żołnierze (niezależnie od własnych intencji) przynieśli nam na bagnetach wolność[/wyimek]