Wydaje się, że taka mądrość przyświeca wielu działaniom fiskusa. Nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że zwykły podatnik lub firma ma rację i podatek powinien być niższy, skarbówka musi powiedzieć "nie". Nawet jeśli po stronie tych, którzy płacą daninę publiczną, staną sądy, fiskus i tak wie swoje. Urząd skarbowy żywemu nie przepuści.
Taka zabawa w podchody czy raczej w dwa ognie trwa od lat. Gra ta cieszy urzędników skarbówki. Za to dla nas, podatników, to nic śmiesznego.
Ta zadziwiająca praktyka ma ponoć chronić interesy budżetu państwa, czyli nas wszystkich. Przykłady? Proszę bardzo, oto najnowszy – Ministerstwo Finansów twierdzi, że aby każde z małżonków mogło skorzystać z ulgi na Internet, oboje muszą widnieć na fakturze wystawionej przez firmę telekomunikacyjną. Nieważne, że żyją pod jednym dachem, razem wychowują dzieci, dzielą się zarobkami i wydatkami. Prawda jest na fakturze. Jeśli jest na niej nazwisko jednej osoby, to tylko ona ma prawo do ulgi.
Sądy wprawdzie uważają inaczej, ale co tam sądy. Ministerstwo Finansów wie lepiej, a urzędy skarbowe będą wymagać tego, czego chce ministerstwo. W uzasadnieniu swego stanowiska ministerialni urzędnicy nie pozostawili miejsca nawet na odrobinę zdrowego rozsądku. Otóż ich zdaniem, jeśli przepisy o uldze internetowej miałyby uwzględniać stosunki majątkowe panujące w małżeństwie, to zostałoby to jasno w nich zapisane.
Cóż, myślenie ma ponoć przyszłość, ale czasem trudno się oprzeć wrażeniu, że komuś sprawia ono ból. Małżeństwo to małżeństwo. Ale może skarbówka musi mieć własną, ukutą na potrzeby polityki fiskalnej, definicję związku kobiety i mężczyzny? Czyż to nie absurd? Niestety, niejedyny w ostatnich latach. A najgorsze, że zapewne możemy się spodziewać kolejnych.