Nie ma narodów monolitów. Nie inaczej jest z Żydami. Najlepszy przykład: światowej sławy lewicowy lingwista i filozof Noam Chomsky, którego niedawno władze Izraela nie wpuściły na teren kontrolowanego przez siebie Zachodniego Brzegu Jordanu.
Chomsky jest jednym z najwybitniejszych żydowskich intelektualistów, murowanym kandydatem do Nagrody Nobla. Jego rodzina pochodzi z Polski, ale on urodził się już w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszka i wykłada na uniwersytetach. A także bardzo angażuje się w sprawy konfliktu na Bliskim Wschodzie.
Zajmuje przy tym stanowisko niesłychanie krytyczne wobec Izraela i jego polityki dotyczącej Palestyńczyków. Według Chomskiego państwo żydowskie powinno być państwem sprawiedliwości, państwem pacyfistycznym, państwem, które zawsze broni słabszych i opowiada się po stronie pokrzywdzonych. Noam Chomsky jest więc Izraelem rozczarowany i wyraża to w bardzo wyrazisty sposób.
W swojej krytyce posuwa się do stwierdzenia, iż już samo powstanie państwa żydowskiego było wydarzeniem negatywnym. Chomsky spotyka się z przywódcami Hezbollahu, kontrolowanej przez Syrię i Iran organizacji, której celem jest zabijanie Izraelczyków.
Nic więc dziwnego, że w Izraelu jest postacią nielubianą. Gdy krytykują nas obcy – jest to nieprzyjemne, ale możliwe do zrozumienia. Gdy krytykuje nas swój – jest to wyjątkowo bolesne. Bo ten Chomsky niby jest "swój", ale jednocześnie jest "ich". Dlatego wielu Izraelczyków traktuje go jako renegata i właśnie dlatego nie został wpuszczony na kontrolowane przez Izrael terytoria.