Zachodnie organizacje praw człowieka szacują, że liczba więźniów politycznych w Chinach zbliża się do 1000 i jest największa od czasu masakry na placu Tiananmen. Komunistyczne władze łatwo sobie radziły z dysydentami, o których świat coraz chętniej zapominał. Tym znanym groziło więzienie. Innym tortury lub nawet zniknięcie. Dzięki cenzurze zwykli Chińczycy niewiele wiedzą o ich losie. Dlatego decyzja o przyznaniu Nagrody Nobla jednemu z najbardziej znanych obrońców praw człowieka Liu Xiaobo może popsuć szyki komunistom. – Początkowo władze nasilą represje. Dysydenci, którzy i tak byli aktywni i gotowi ryzykować życie lub wolność, teraz dostali sygnał, że świat o nich nie zapomina i mogą zacząć działać jeszcze odważniej. Dlatego ta nagroda jest bardzo groźna dla władz – mówi „Rz” prof. Bruce Jacobs z Monash University w Australii.

Chiński model łączący gospodarkę rynkową z dyktaturą Komunistycznej Partii Chin święcił ostatnio triumf za triumfem. Zaledwie kilka tygodni temu Pekin fetował prze- gonienie Japonii i zajęcie drugiego miejsca na liście najsilniejszych gospodarek świata. Pod presją coraz potężniejszego ekonomicznie kraju cały świat nabrał wody w usta i milczał na temat łamania praw człowieka. Tylko nieliczni politycy mieli odwagę oficjalnie gościć Dalajlamę, duchowego przywódcę Tybetańczyków, którego Pekin uważa za groźnego separatystę. Kiedy rok temu prezydent USA Barack Obama zrezygnował ze spotkania z Dalajlamą, zostało to odczytane jako sygnał, że w czasie kryzysu nie wolno drażnić Chin. Ameryka stała się bowiem gospodarczym zakładnikiem Pekinu. Nikogo nie zdziwiło, że Liu Xiaobo, który już w zeszłym roku był jednym z faworytów do pokojowego Nobla, ostatecznie nagrody nie otrzymał.

Dlaczego tym razem podjęto inną decyzję? Atmosfera wokół Chin w ostatnich miesiącach wyraźnie się zmieniła. Manipulując kursem juana i utrzymując go na sztucznie niskim poziomie, Pekin zadarł już nie tylko z USA, ale także z Japonią i Unią Europejską. Wszyscy się skarżą, że dzięki manipulacjom Chiny mają przewagę w eksporcie. Co gorsza, zachęcają inne kraje do pójścia w ich ślady i grożą zepchnięciem światowej gospodarki w kolejny kryzys. Komitet Noblowski prawdopodobnie wyczuł, że nagrodzenie chińskiego dysydenta zostanie wyjątkowo dobrze przyjęte na Zachodzie. Być może dostał zielone światło od przywódców najpotężniejszych państw, w tym USA.

Najsilniejszym ostrzeżeniem dla Chin było przyznanie Nobla Dalajlamie wkrótce po masakrze studentów na placu Tiananmen w 1989 roku. Wtedy chodziło jednak o przywódcę, który domaga się zaledwie większej autonomii dla Tybetu. Przyznanie w 2000 roku Nobla chińskiemu pisarzowi Gao Xingjanowi miało znikomą siłę rażenia, bo chodziło o dysydenta żyjącego na emigracji. Ale nagrodzenie opozycjonisty, który cieszy się sympatią zwykłych Chińczyków, to sprawa poważna. Tak jak wybór Karola Wojtyły na papieża przyczynił się do upadku komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej, tak Nobel dla Liu może zachwiać komunizmem w Chinach.