Zacznę od kilku obserwacji z różnych miejsc, ale położonych na wschód od Wisły i pozostających w związkach z warszawską metropolią. Niektóre z nich mają zapewne charakter realny, a inne raczej tylko wyobrażony. To, że są jedynie wyobrażone może mieć nie mniejsze znaczenie od powiązań przejawiających się na przykład w migracjach. Nie wykluczam, że wyobrażenia o życiu w metropolii, oparte na oglądaniu polskich seriali z życia ładnych i majętnych ludzi, gdzie w kadrze co rusz pojawiają się luksusowe wnętrza, widoki z wielkich okien na wieżowce i unieśmiertelniony już Most Świętokrzyski z jednej strony, i wyobrażenia o życiu w małych miastach kształtowane choćby przez pretensjonalny serial U Pana Boga w ogródku, pozwalają dostrzec ładne krajobrazy Podlasia, ale również przygłupich ludzi z przygłupimi problemami…
Warszawa połączona jest z wieloma miastami siecią tanich linii autobusowych, a właściwie busowych. Szczególnie w oczy rzucają się busy, pędzące na złamanie karku z Puław, Zamościa, Lublina, Chełma, jednym słowem z Lubelszczyzny traktowanej jako jeden z najbiedniejszych regionów Unii Europejskiej. Zapewne w ten sposób dokonuje się – na spektakularną skalę i w kiepskich warunkach – dojeżdżanie do pracy, raczej w tygodniowym niż codziennym rytmie. Skali tego zjawiska nie jesteśmy w stanie zmierzyć, wyrażająca je liczba jest na pewno imponująca, ale też zasmucająca. Kto kiedyś dojeżdżał do pracy wie, że takie życie w dwóch światach prowadzi, jeśli nie do stanu egzystencjalnej schizofrenii, to co najmniej do podwójnej marginalizacji. Człowiek, żyjący w ten sposób, nie jest ani w jednym, ani w drugim miejscu, a jeśli już, to na społecznych i kulturowych peryferiach.
[wyimek][b]Więcej tekstów na [link=http://polskatolerancja.tezeusz.pl]polskatolerancja.tezeusz.pl[/link][/b][/wyimek]
W warszawskiej metropolii codziennie dziesiątki tysięcy, setki tysięcy ludzi dojeżdża do pracy. Nie opuszczają swojego, administracyjnie wyznaczonego miejsca zamieszkania, a jeśli już, to na niewielkie, liczone w kilkunastu kilometrach odległości. Jednak nie kilometry, ale czas jest tu miarą przestrzenną. Trwające, trzy, cztery godziny dojazdy nie są wyjątkiem, a raczej regułą. Skala strat emocjonalnych, fizjologicznych czy ekologicznych jest nieznana, ale zapewne ogromna.
Wśród dojeżdżających do pracy z Puław czy Zamościa wielu jest takich, którzy podporządkowują swoją życiową strategię celowi definitywnego przeniesienia się do stolicy. Jeśli im się to w końcu uda, często, a może najczęściej trafiają z polskich peryferii na peryferie warszawskiej aglomeracji, w stworzone przez agresywną deweloperkę pustynie takich dzielnic, jak Białołęka, do osiedli: „Przy Lesie”, „Cichych Dolin”, „Zielonych Arkadii” itp.