Poniedziałek po wyborach samorządowych to dla mnie zawsze jeden ze smutniejszych dni w nowej Polsce. Czołówki gazet co cztery lata grzmią: partia XYZ wygrała wybory samorządowe. Ruszają komentarze liderów partyjnych i publicystów, odbywa się zgrany taniec tłumaczenia wyników na ich polityczne reperkusje.
Tyle zostało z ideałów samorządnej Rzeczypospolitej, głoszonych na pierwszym zjeździe w programie „Solidarności” z 1981 r. – po 20 latach uprawiania demokracji jedyne na co nas stać w samorządności lokalnej, to analizy partyjnych wpływów.
[srodtytul]Poroże na ścianie[/srodtytul]
Niedawno na pewnej konferencji przysłuchiwałem się panelowi o upartyjnieniu samorządów. Europoseł (o samorządowych korzeniach) rządzącej partii siedział obok nowego wtedy nabytku Platformy prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego. Europoseł tłumaczył, że partie polityczne nie mają żadnej strategii wobec samorządów, sam prezydent Grobelny zaś uzasadniał, że przechodzi z niezależności na stronę polityczną, bo łatwiej mu się będzie rządziło miastem z radnymi PO po swojej stronie.
Zaraz potem europoseł stwierdził, że nowy kandydat Platformy jest kandydatem niezależnym w swoich decyzjach i niechby mu ktoś, choćby i radny PO, spróbował powiedzieć w Poznaniu, co ma robić! Wyszło z tego, że prezydent Poznania będzie mógł podejmować dowolne decyzje pod warunkiem przynależności do partii. Ta sama polityka Grobelnego wobec Poznania może być dobra (w przypadku przynależności do PO) lub zła (w przypadku niezależności).