Z ciekawością szedłem na obraz Feliksa Falka „Joanna”. Lubię jego filmy. Niedawny i niedoceniony „Enen” był moim zdaniem nawet mniej opowieścią o rozmaitych spadkach po PRL, choć tak go opisali recenzenci, a bardziej traktatem o nieznanych zakamarkach ludzkiej natury.[wyimek]Co przeciwstawić nakazom solidarności z własnym narodem, w pewnych sytuacjach także wierności własnym ideom? Najszybciej nasuwa się pusty hedonizm[/wyimek]
„Joannę” recenzenci zachwalali jako nowe ujęcie tematyki wojennej. Gdy przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” u Tadeusza Sobolewskiego, że „„Joanna” powstała jako reakcja na sytuację współczesną, gdy kwestie moralności i wiary wywleka się na sztandary, łącząc je ze zbiorowością, narodem, partią”, przygotowałem się od razu na kontrowersję. Z taką interpretacją filmu, ale być może i z samym reżyserem.
Nie zawiodłem się, film jest sugestywny, gęsty, wychodzi się z niego z bólem głowy. Niestety, tak jak „Enen”, został słabo zauważony. „Wyborcza” pochwaliła, ale nie zrobiła z niego wydarzenia. To zresztą film ascetyczny, choć chwytający za gardło. I zarazem prowokujący do sprzeciwu. W normalnym kraju taki sprzeciw byłby zaczynem ważnej debaty. W Polsce współczesnej zaginie w wojnie na etykietki i miny.
[srodtytul]Źródło klaustrofobii[/srodtytul]
Choć zasadnicza historia dotyczy ukrywania Żydów, to nie relacje Polaków z tą nacją są źródłem fabularnej prowokacji. Zgodnie z historyczną prawdą stosunek do żydowskich braci w obliczu zagłady jest tu zróżnicowany, ale przeważa jeden motyw: wszechogarniającego strachu.