Zaremba o filmie Joanna Feliksa Falka

Ostatni film Falka można rozumieć minimalistycznie: jako traktat o strasznej roli przypadku czy potędze stereotypu. Ale można go też uznać za spełnienie się wizji historii nawet nie a la „Gazeta Wyborcza”, lecz wręcz „Krytyka Polityczna” – pisze publicysta „Rzeczpospolitej

Publikacja: 30.12.2010 00:17

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Z ciekawością szedłem na obraz Feliksa Falka „Joanna”. Lubię jego filmy. Niedawny i niedoceniony „Enen” był moim zdaniem nawet mniej opowieścią o rozmaitych spadkach po PRL, choć tak go opisali recenzenci, a bardziej traktatem o nieznanych zakamarkach ludzkiej natury.[wyimek]Co przeciwstawić nakazom solidarności z własnym narodem, w pewnych sytuacjach także wierności własnym ideom? Najszybciej nasuwa się pusty hedonizm[/wyimek]

„Joannę” recenzenci zachwalali jako nowe ujęcie tematyki wojennej. Gdy przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” u Tadeusza Sobolewskiego, że „„Joanna” powstała jako reakcja na sytuację współczesną, gdy kwestie moralności i wiary wywleka się na sztandary, łącząc je ze zbiorowością, narodem, partią”, przygotowałem się od razu na kontrowersję. Z taką interpretacją filmu, ale być może i z samym reżyserem.

Nie zawiodłem się, film jest sugestywny, gęsty, wychodzi się z niego z bólem głowy. Niestety, tak jak „Enen”, został słabo zauważony. „Wyborcza” pochwaliła, ale nie zrobiła z niego wydarzenia. To zresztą film ascetyczny, choć chwytający za gardło. I zarazem prowokujący do sprzeciwu. W normalnym kraju taki sprzeciw byłby zaczynem ważnej debaty. W Polsce współczesnej zaginie w wojnie na etykietki i miny.

[srodtytul]Źródło klaustrofobii[/srodtytul]

Choć zasadnicza historia dotyczy ukrywania Żydów, to nie relacje Polaków z tą nacją są źródłem fabularnej prowokacji. Zgodnie z historyczną prawdą stosunek do żydowskich braci w obliczu zagłady jest tu zróżnicowany, ale przeważa jeden motyw: wszechogarniającego strachu.

Dekonstrukcja czytankowego wyobrażenia o polskiej historii dotyczy innej sfery. Bohaterowie, mieszkańcy okupowanego Krakowa, poruszają się w klaustrofobicznym świecie. Żródłem tej klaustrofobii jest wspomniany już strach – pozory normalnego życia są zakłócane przez łapanki, a dzwonek do drzwi staje się zwiastunem nieustannej traumy. Ale innym źródłem klaustrofobii jest niemożność przewidzenia zachowań rodaków. Ktoś tylko się boi pomóc Żydom, a ktoś inny czyha na mieszkanie, posunie się więc do donosu do niemieckiej policji.

Ale jest i trzecie źródło klaustrofobii. Bo także rygory nakładane przez Polaków przez podziemie mogą się stać źródłem dramatu. Wystarczy ciąg nieporozumień i ktoś, kto decyduje się na heroizm, może być posądzony o zdradę. Przy nacechowanych ostracyzmem lub obojętnością reakcjach rodziny i sąsiadów. Wbrew temu, co przy okazji recenzowania „Joanny” pisano, polski film (nie mówiąc o literaturze) pełen jest niesztampowych obrazów okupacji. Na przykład problem kolaboracji był poruszany wiele razy – od mądrych obrazów Stanisława Różewicza po dzieła popularne – po peerelowsku tendencyjne „Polskie drogi” czy przygodowy, współczesny „Czas honoru”.

Poruszano też tematykę zdrady pozornej, pomyłek w ocenie ludzkich zachowań. Choć może nigdy tak mocno jak w filmie Falka. Ten jest wyjątkowo brutalny już choćby dlatego, że nie ma w nim całej reszty. Nie ma heroizmu walki z okupantem, nie ma mitu pomagającego wielu ludziom w przetrwaniu i dokonaniu dobrych wyborów. W pewnym sensie Sobolewski ma rację: to film robiony wbrew zbiorowości. Ona jest tutaj narzędziem opresji. Także ta polska, patriotyczna.

[srodtytul]Potęga uogólnienia[/srodtytul]

Nieraz zastanawiałem się, jak w wojennych czasach odróżniano w postępowaniu kobiet posądzanych o stosunki seksualne z Niemcami zło i cynizm od ulegania presji. Musiało to być równie trudne jak odróżnienie w normalnych czasach molestowania seksualnego od robienia kariery „przez łóżko”. A przecież je karano. Takich granicznych sytuacji było zresztą więcej: czasem ludzie markujący współpracę z okupantem pracowali dla Polski, a czasem się tylko ratowali. To problem całych grup społecznych (policja granatowa), ale i pojedynczych jednostek zaplątanych w straszliwe tryby wojennych machin: tej niemieckiej, lecz w jakimś sensie i tej podziemnej.

Falk po te pytania sięgnął i natychmiast stanął wobec innego problemu: wszystko, co jest pojedynczą historią, staje się źródłem nowego uogólnienia. A równocześnie zostaje użyte przeciw uogólnieniom dawniejszym, nawet gdy tamte były solidnie udokumentowane, uzasadnione.

Dam przykład skrajny: Norwegia rozlicza się z brutalnym potraktowaniem po drugiej wojnie światowej nieślubnych dzieci niemieckich okupantów. Rzecz niewątpliwa, budząca uzasadnione emocje. A przecież warto zadać pytanie: czy definitywne rozliczenie tej kwestii (między innymi w dziełach artystycznych) unieważnia tradycję norweskiego heroizmu w walce z niemieckim okupantem? I norweskie racje w starciu z III Rzeszą? W świecie tradycyjnym – niekoniecznie. A w świecie królującej popkultury? Tu niebezpieczeństwo jest dużo większe.

Czasem zastępowanie starego uogólnienia nowym bywa pozorne. „Wyborcza” ogłosiła „Rewers” Borysa Lankosza całkiem nowym ujęciem kwestii stalinizmu. Tak gromko krzycząc, że to film podważający stereotyp: „tu my, a tam ZOMO”, jak pisał jej recenzent, iż prawicowi blogerzy przyrzekali sobie, że na film nie pójdą (skądinąd przykład zaklejania wszystkiego etykietkami).

Tymczasem groteskowa forma groteskową formą, a ujęcie kwestii rozliczeń z komunizmem okazało się w tym akurat filmie bardzo tradycyjne. Szare było tło (komunistyczny dyrektor o gołębim sercu). Za to decyzja głównej bohaterki granej przez Agatę Buzek, aby swego prześladowcę po prostu zabić, będąca produktem jej AK-owskiego wychowania, to antykomunizm w czystej postaci. Nawet jeśli musiała potem „pokochać diabła”, bo okazał się ojcem jej dziecka.

Z „Joanną” jest inaczej. To film, który naprawdę łatwo odczytać jako przestrogę przed wszelkim egzekwowaniem sprawiedliwości (potwierdził ten schemat sam reżyser, wdając się w naiwne rozważania o lustracji). I oczywiście zawsze można się pocieszać, że dzieła artystyczne „tak już mają”. Kilka sugestywnych filmów o pomyłkach sądowych można z łatwością odczytać jako wezwanie do likwidacji wymiaru sprawiedliwości. Ale sztuka tak działa: im mocniejsza, tym bardziej użyteczna jako kropla, która przepełnia czarę rozmaitych debat.

Film Falka można rozumieć minimalistycznie: jako traktat o strasznej roli przypadku, o okrucieństwie pochopnych sądów, o potędze stereotypu. I można go uznać za spełnienie się wizji historii nawet nie a la „Gazeta Wyborcza”, lecz wręcz „Krytyka Polityczna”. Kobieta pada ofiarą męskiej, patriarchalnej kultury znajdującej swój najbardziej odpychający wyraz w zbrojnym podziemiu.

W tym drugim ujęciu scena Wigilii łączącej Polaków, a alienującej główną bohaterkę (przywołuje ją Sobolewski), jest kluczem do wszystkiego. Katolicko-narodowy mit okazuje się nie do pogodzenia z przyzwoitością.

[srodtytul]Niemodny patriotyzm[/srodtytul]

To drugie ujęcie byłoby nowym stereotypem. Można go więc zakwestionować w imię wielości prawd i osobistych doświadczeń. Jak każdą dobrze opowiedzianą historię, z natury rzeczy pojedynczą. Ale nawet w takim przypadku otwarta pozostaje kwestia mitu. Jarosław Kurski ogłosił niedawno w „Gazecie Wyborczej”, że Polacy podczas wojny zasadniczo bohaterscy nie byli. Bo duża część społeczeństwa się bała, bo chciała uniknąć kłopotów. Teraz dochodzi nowy argument: część tego społeczeństwa to sukinsyny. I to dopuszczający się podłości również w imię patriotycznych zasad.

Można kontrargumentować na różne sposoby. Co by było, gdybyśmy nie mieli podziemia z jego rygorystyczną, wymuszaną publiczną moralnością? Nawet gdy konsekwencją tych rygorów bywały – jako skutek poboczny – tragiczne historie? Niestety, tradycja walki zbrojnej, tradycja solidarności ze zbiorowością jest w tej chwili na przegranej pozycji. Jest niemodna, nie zgadza się z najnowszymi trendami.

[wyimek] W „Joannie” nie ma heroizmu walki z okupantem, nie ma mitu pomagającego wielu ludziom w przetrwaniu i dokonaniu dobrych wyborów. Zbiorowość jest narzędziem opresji. Także ta polska, patriotyczna[/wyimek]

Nie twierdzę, że Falk nakręcił swój film po to, aby nam to obwieścić. Chciał po prostu pokazać, że świat jest złożony. Twierdzę jednak, że jego film może być użyty jako amunicja w tym sporze. A jego strony mają dziś nierówne szanse.

Że tak jest w istocie, dowodzi odbiór wydanej przez Kartę książki „Egzekutor” Stefana Dąmbskiego. Wniosek, że wśród tysięcy młodych ludzi, którzy przeszli przyśpieszony proces dojrzewania i zaczęli zabijać, znajdą się tacy, co ulegną złym instynktom, nie wymaga specjalnej wyobraźni. Że przez lata o tym nie mówiono lub mówiono mało, to inna sprawa. A teraz były żołnierz AK zostawił książkę, w której przedstawił samego siebie jako maszynę do zabijania. Nie tyle nawet podważył rozkazy swoich dowódców – one jawią się jako na ogół uzasadnione – ile po prostu przeprowadził indywidualny rachunek sumienia.

Ale przy okazji oznajmił, że poza nim winne jest „patriotyczne wychowanie”. Nie przedstawił dowodów, można to nawet uznać za naturalne dla nękanego wyrzutami sumienia człowieka wybielanie samego siebie. Wszelako „Wyborcza” fragment ten podchwyciła i zasuflowała znanemu historykowi Dariuszowi Stoli potwierdzenie, że tak właśnie jest. Z wszelkimi konsekwencjami. Gotowość do bohaterstwa, do poświęceń zostaje sprowadzona do złych instynktów. Znów mamy walkę z dawną patriarchalną cywilizacją. A potem aktorka Maria Peszek oznajmia, że ona w razie wojny od razu by się poddała albo uciekła. I jest oklaskiwana jako oryginalna i ciekawa.

Feliks Falk tak daleko nie idzie, zresztą jego film jako kameralny i trudny nie stanie się na większą skalę narzędziem spłaszczającej wszystko popkultury. Niemniej przeciwstawiając bohaterstwo jednostki nakazom zbiorowości, otwiera drogę do takich rozważań. Czy to jego wina? Nie. To wina okoliczności. Ludzkiej skłonności do etykietowania i wylewania dziecka z kąpielą.

Kiedy pojawiły się relacje o przypadkach zabijania Żydów podczas Powstania Warszawskiego, jedni żądali, aby o tym nie mówić. A inni mieli poczucie, że dobrali się wreszcie do trzewi polskiej bohaterszczyzny. Że zadali naszej tradycji celny cios. Rozumiem obie postawy i żadnej nie podzielam.

Przecież wojna zawsze była brudna i brzydka. Decyzja, aby walczyć, to nie tylko decyzja ryzykowania życia. Także wystawienia na ryzyko własnej duszy. Tylko co w zamian? Co przeciwstawić nakazom solidarności z własnym narodem, w pewnych sytuacjach także wierności własnym ideom? Najszybciej nasuwa się pusty hedonizm. O tym także warto pamiętać, oglądając z największym przejęciem „Joannę”.

W tym samym roku Quentin Tarantino nakręcił popkulturowe „Bękarty wojny”. Odebrano je jako grę konwencjami, zabawę wojną, ale można ją też potraktować jako przemyślną odtrutkę na żydowskie traumy. Odtrutką tą miałby być mit żydowskich mścicieli. Daleki jestem od przeciwstawiania tego filmu „Joannie”. My zresztą swoje „Bękarty” już mieliśmy: „Stawkę większą niż życie”, „Czterech pancernych”, nawet „Polskie drogi”. Warto jednak mieć świadomość, że żadna zbiorowość, jeśli ma pozostać zbiorowością, nie obędzie się bez mitu. A jeśli w polskim micie jest również sporo prawdy...

Z ciekawością szedłem na obraz Feliksa Falka „Joanna”. Lubię jego filmy. Niedawny i niedoceniony „Enen” był moim zdaniem nawet mniej opowieścią o rozmaitych spadkach po PRL, choć tak go opisali recenzenci, a bardziej traktatem o nieznanych zakamarkach ludzkiej natury.[wyimek]Co przeciwstawić nakazom solidarności z własnym narodem, w pewnych sytuacjach także wierności własnym ideom? Najszybciej nasuwa się pusty hedonizm[/wyimek]

„Joannę” recenzenci zachwalali jako nowe ujęcie tematyki wojennej. Gdy przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” u Tadeusza Sobolewskiego, że „„Joanna” powstała jako reakcja na sytuację współczesną, gdy kwestie moralności i wiary wywleka się na sztandary, łącząc je ze zbiorowością, narodem, partią”, przygotowałem się od razu na kontrowersję. Z taką interpretacją filmu, ale być może i z samym reżyserem.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości