W środę na terenie państwa żydowskiego odbędzie się wspólne posiedzenie rządów Polski i Izraela. To ukoronowanie wspaniałych kontaktów, jakie panują między naszymi krajami od 20 lat.
Pamiętam doskonale, jak upadł komunizm i niepodległa Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Stosunki, które zostały zerwane przez władze PRL po wybuchu wojny sześciodniowej. Zamrożony dialog polsko-żydowski eksplodował ze zdwojoną siłą. Obie strony były siebie ciekawe. Chciały nadrobić stracony czas.
Dlaczego stosunki polsko-żydowskie są tak szczególne? Odpowiedź jest prosta. Jeżeli żyje się razem na jednej ziemi przez 800 lat, to między ludźmi wytwarza się szczególna więź, której nawet długa rozłąka nie jest w stanie zerwać.
Dziś, aby politycy z obu krajów mogli się porozumieć, potrzebni będą tłumacze. Gdyby jednak takie posiedzenie odbyło się pod koniec lat 40. ubiegłego wieku, zaraz po powstaniu Państwa Izrael, nikomu nie przyszłoby to nawet do głowy. Niemal wszyscy ministrowie izraelscy wywodzili się z Polski i znakomicie znali ten język. Nawet dziś, jeżeli polscy goście znajdą czas i pójdą na spacer po bulwarach Tel Awiwu, usłyszą język polski. Wieczorami na tarasach siedzą starsze panie, które grają w karty i plotkują – po polsku. Tak jak kiedyś w Warszawie, Białymstoku, Lwowie czy Wilnie.
Co ciekawe, polska społeczność w Izraelu nie wymiera. Ludzie drugiego, trzeciego pokolenia odkrywają polskie korzenie. Interesują się krajem, z którego wywodzą się ich rodziny. Mowa o elitach dzisiejszego Izraela. Dziennikarzach, ludziach sztuki, generałach, naukowcach, lekarzach czy politykach. Wszyscy oni słuchali mówiących po polsku rodziców czy dziadków i przejęli od nich wiele wyrażeń i słów, które weszły przez to do języka hebrajskiego. Choćby imiona. Te wszystkie Marzenki, Julki, Lonie, Mońcie, od których roi się w Izraelu.