Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że jeśli któregoś pięknego dnia błotne działka „Gazety Wyborczej” zostaną skierowane w moim kierunku, za ostrzał będzie odpowiadał jakiś specjalista od mokrej roboty, a nie osoby, które z trudem posługują się nie tylko piórem, ale i rozumem. To będą - łudziłem się - prawdziwi kilerzy. Widzę zaś parę ludzi pióra pogubionych w swoich własnych wywodach. I już nawet nie łechce mojej próżności, że atakują we dwoje. Bo jak grać w piłkę wodną z kimś, kto na basen wchodzi w dmuchanych rękawkach.
Po moim felietonie krytykującym niemieckie ciągoty Ruchu Autonomii Śląska dziennikarka „GW”, Aleksandra Klich zmieszała mnie z błotem, używając ohydnej insynuacji: „Sugestia Feusette’a jest wyraźna: Ślązacy to zakamuflowani naziści pielęgnujący swoje niemieckie tradycje z czasów II wojny światowej”. Kiedy zlitowałem się nad panią Klich i wypunktowałem jej kłamstwa o moim tekście na łamach „Rzeczpospolitej”, nie w sądzie, do ataku ruszył kolejny dziennikarz „GW” - Maciej Stasiński. Redaktor Klich odpowiedziałem tylko po to, by młodzież mogła zrozumieć, jak wyglądało komunistyczne dziennikarstwo, gdy ludzi myślących inaczej niż władza topiono w jeziorach manipulacji.
W przypadku tekstu Macieja Stasińskiego, który nazywa mnie „dziennikarskim pałkarzem”, mam inny powód. Młodzieży, uczcie się, jak nie pisać polemik, a jeśli rzucacie obraźliwymi epitetami, uważajcie, by nie wróciły jak bumerang i nie trafiły was prosto w miejsce, gdzie człowiek myślący ma mózg, a redaktor Stasiński... No, dobrze, niech będzie, miał biedaczysko słabszy dzień. Pozwólcie państwo, że zgodnie ze słowami prezydenta, który też był przeciwnikiem żenującej koalicji RAŚ z PO, zastosuję się do jego hasła „Zgoda buduje” i odpowiem Stasińskiemu w sposób najbardziej niewinny, jaki zdołałem wymyślić. Przypomnę starogrecki mit o koszmarnej Meduzie, która miała węże zamiast włosów, a kto na nią spojrzał, zamieniał się w kamień. Dzielny Perseusz wymyślił, że będzie oglądał odbicie monstrum we własnej tarczy i posługując się nią jak lustrem, ściął potworowi głowę. Żaden ze mnie Perseusz, ale niech Meduza wybiórcza zobaczy, jak wygląda.
Klich oburzyła się, że niepokoją mnie sprzedawane w sklepie polecanym przez Ruch Autonomii Śląska książki o Fritzu Haberze, twórcy gazów bojowych i cyklonu B, tudzież „pamiątkowe pocztówki” z jego twarzą. Stasiński w obronie koleżanki pisze: „Klich wyjaśnia również, kim był Żyd Haber - wynalazca gazów bojowych z I wojny, którego asystenci (a nie on sam) wynaleźli potem cyklon B (jako środek do dezynsekcji). Oraz jakie skutki dla niego i jego rodziny (jego syn i żona popełnili samobójstwo) miały te nieszczęsne wynalazki”. Klich pisała: „Za swoje wynalazki zapłacił niewyobrażalną cenę: jego żona popełniła samobójstwo, a wielu jego krewnych zginęło w obozach koncentracyjnych”. Z obu tekstów w „GW” wynika, że Haber był postacią tragiczną, bo poniósł karę za swoje czyny. To, można rzec za „Wyborczą”, ofiara własnych odkryć naukowych, a Feusette próbuje z niego zrobić złego człowieka. Nie będę już z nimi polemizował. Moja grzeczna propozycja jest taka: niech red. Klich i red. Stasiński przeczytają tekst opublikowany przez „Gazetę Wyborczą” przed dwoma laty. Autorem jest Mariusz Urbanek, a tytuł brzmi: „Żona Doktora Śmierć”. Prawda o ich rzetelności odbija się w nim, jak w tarczy Meduza.
Proszę czytać: „W sierpniu 1914 roku rozpoczyna się wielka wojna, która później zostanie nazwana "pierwszą światową". Clara jest jej przeciwna, ale Fritz uważa, że Niemcy mają prawo do zemsty za krzywdy i upokorzenia XIX wieku. Zgłasza się w ministerstwie wojny i deklaruje gotowość wyprodukowania gazu, którego można będzie użyć w czasie walk. Wojskowi są sceptyczni, ale Fritz organizuje pokaz działania gazu na poligonie pod Kolonią. (...) W laboratorium Fritza w bólach umierają zagazowywane zwierzęta. (...) Gaz prof. Habera został po raz pierwszy wykorzystany 22 kwietnia 1915 roku pod Ypres. Zginęło pięć tysięcy Francuzów, drugie tyle zostało sparaliżowanych na polu bitwy. Maria Skłodowska-Curie organizuje w tym czasie po francuskiej stronie frontu polowe stacje rentgenograficzne. Fritz wraca spod Ypres do Berlina w poczuciu dobrze spełnionego zadania. Gazety pełne są peanów na cześć uczonego, który przełamał pat w działaniach wojennych. (...) Tylko Clara znów nie potrafi męża docenić. 2 maja 1915 roku, podczas przyjęcia zorganizowanego przez Fritza dla uczczenia sukcesu, znów się pokłócili. Clara zagroziła, że jeśli mąż nie przerwie swoich prac, zabije się. To wtedy Fritz oskarżył żonę o zdradę ojczyzny. Clara dotrzymała słowa. Tego samego wieczora z wykradzionego mężowi pistoletu strzela sobie prosto w serce.