Ucieczka polityka lewicy Bartosza Arłukowicza do Platformy Obywatelskiej zmroziła nastroje w SLD. Oficjalnie politycy Sojuszu mówią o zdradzie, geście Kozakiewicza, który pokazał im Arłukowicz, czy jego żądzy kariery. Nieoficjalnie jednak stwierdzają, że posła nie można potępiać, bo został wypchnięty z partii przez jej lidera Grzegorza Napieralskiego. I że strata dla SLD jest duża.
Arłukowicz, który po wejściu do rządu Donalda Tuska natychmiast dostał pierwsze miejsce na szczecińskiej liście kandydatów PO do parlamentu, w Sojuszu od miesięcy nie mógł znaleźć okręgu, z którego mógłby kandydować. Szef szczecińskiego SLD już dosyć dawno powiedział, że dla byłego śledczego komisji hazardowej miejsca na liście nie będzie, bo w ubiegłorocznych wyborach samorządowych nie chciał się ubiegać o fotel prezydenta miasta z ramienia SLD. Wiadomo jednak, że to Napieralski, który przymierzał się do kandydowania w Szczecinie, nie chciał mieć Arłukowicza na swojej liście, bo z takim konkurentem za plecami nie miał co liczyć na spektakularny wynik.
Pytanie, skąd Arłukowicz miałby więc wystartować w wyborach do Sejmu, budziło popłoch wśród lokalnych liderów, którzy oczyma duszy widzieli, jak muszą odstępować popularnemu posłowi pierwsze miejsce na liście albo – co gorsza – dają mu dalsze miejsca, a on ich przeskakuje i zdobywa mandat.
Jednocześnie wszyscy wiedzą, że całemu Sojuszowi Arłukowicz dodałby głosów, a więc wynik całej partii byłby lepszy, co z kolei zwiększałoby szansę na współrządzenie.
Zatem nikt nie chciał, by poseł startował w jego okręgu, ale też nikt nie chciał, żeby odchodził z partii.