Opinia publiczna (podobno) oczekuje od Prezydenta, by był apolityczny, niezależny, suwerenny, miał klasę, a w kontaktach z zagranicznymi oficjelami zachwycał nienaganną kurtuazją. Owe przymioty najsprawniej uosabiał A. Kwaśniewski, czym wielu tłumaczy jego olbrzymią popularność wśród Polaków. Prezydentura L. Kaczyńskiego była zaprzeczeniem tych ogólnych oczekiwań (stawianych głównie przez salon): opierała się na dominującej roli brata Jarosława, służbie PISowi - nie Polsce, nieustannych gafach, nieustępliwości i ignorancji. Taki obraz L. Kaczyńskiego budowały z wielką konsekwencją i tylko częściową skutecznością czołowe polskie media. Jak wyglądała aktywność nowego Prezydenta B. Komorowskiego?
Eks-marszałek Sejmu obejmował prezydencki fotel w warunkach wyjątkowych. Należało więc oczekiwać odeń szczególnego rodzaju wrażliwości i wstrzemięźliwości. Atmosfera Krakowskiego Przedmieścia tuż po 10 kwietnia, setki tysięcy ludzi oddających hołd zmarłej tragicznie parze prezydenckiej, musiały skłaniać do refleksji cały naród, także klasę polityczną, w tym głównie tę trwającą przy władzy. Dodatkowo należy pamiętać, iż Bronisławowi Komorowskiemu było - tak po ludzku - znacznie łatwiej od kontrkandydata zachować zimną krew i pełen spokój, wszak Jarosław Kaczyński stracił w koszmarnej, smoleńskiej katastrofie, determinującej przedwczesną elekcję, brata, bratową i najbliższych przyjaciół, był przybity. Nie można więc niczym innym, jak tylko złą wolą nowego Prezydenta, tłumaczyć postawy jego urzędników w sprawie upamiętnienia poległego L. Kaczyńskiego. Przypomnijmy, to właśnie B. Komorowski swoim nieodpowiedzialnym wywiadem dla "Gazety Wyborczej" sprowokował słynną bitwę o krzyż; to jego olbrzymi upór (tablicę pamiątkową zawieszono w okolicach Pałacu Prezydenckiego dopiero po wielu tygodniach od wyborów, z pominięciem stosownej celebry), dawał obrońcom owego krzyża argumenty uzasadniające protest. Wreszcie niezrozumiała postawa w sprawie zniczy i kwiatów składanych na Krakowskim Przedmieściu przez osoby chcące upamiętnić poprzednią parę prezydencką. Nie wyobrażam sobie, by po interwencji B. Komorowskiego w tym zakresie jakikolwiek strażnik miejski ośmieliłby się tych znaków pamięci nie niszczyć.
Wskazuje się dość powszechnie, iż B. Komorowski jest zasadniczo niezależny, otwarty na wiele środowisk, także tych dalekich Platformie Obywatelskiej. Mają o tym świadczyć nominacje do Kancelarii Prezydenckiej ludzi z dawnej Unii Wolności oraz Tomasza Nałęcza, kojarzonego z lewicą. Wszystkie te głosy nie mają - rzecz jasna - zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Wszak szefem Kancelarii został jeden z najbardziej zaufanych ludzi Tuska (widzący w Donaldzie przymioty boskie) - Sławomir Nowak. Trudno poważnie myśleć o prowadzeniu samodzielnej, niezależnej od dyktatu rządu polityki, kiedy jej zasadniczy kreator dostrzega swojego realnego szefa w premierze. Założę się, że to właśnie Donald oddelegował Nowaka do Pałacu Prezydenckiego. Zrobił to ze względów czysto pragmatycznych, by mieć nad nieobytym wizerunkowo Komorowskim jako taką kontrolę. Poza tym, z całym szacunkiem dla obecnego Prezydenta, nie wydaje się on być żadnym partnerem dla Donalda. Świadczyły o tym wcześniejsze relacje obu Panów. Komorowski nigdy nie był człowiekiem nr 2 w PO (a nawet nr 3 czy 4). Tymczasem L. Kaczyński, którego kreowano na ślepego wykonawcę rozkazów PIS, miał przemożny wpływ na swego brata (politycy PJN nawet dziś powtarzają, że Jarosław tylko Lecha traktował „po partnersku”), co z resztą skutkowało nie zawsze trafnymi wyborami personalnymi (to już temat na odrębną analizę). Jeśli więc eksponuje się uczciwie argument realnej suwerenności i partnerstwa na linii rząd - Pałac Prezydencki, trzeba uznać, iż nie było dotychczas (po 1989 r.) tak wielce uzależnionego od premiera Prezydenta RP, jak właśnie B. Komorowski.