Bronek Czomolungma

Bronisław Komorowski szczytuje. Tzn. kończy swoje drugie podejście na szczyt szczytów, polityczną Czomolungmę - za chwilę ugości w naszych skromnych polskich progach samego prezydenta USA

Publikacja: 27.05.2011 09:07

Bronek Czomolungma

Foto: W Sieci Opinii

 

Czy sztab szkoleniowy naszego alpinisty odrobił lekcje z grudniowej porażki? Czy uda się poskromić tę przerażającą naturalność naszego "Big Lebowskiego"? Czy po udanym ataku na K2 - stworzeniu "chemii" w relacjach B. Komorowskiego z D. Miedwiediewem (czyżby prezydenccy doradcy zapomnieli, nawiasem mówiąc, jakie były efekty budowania chemii pomiędzy polsko-rosyjskimi przywódcami w historii, vide: "chemia" Stanisława Augusta Poniatowskiego i carycy Katarzyny?), polski Prezydent ma jeszcze siły na kolejne wspinaczki? Mam nadzieję przy tym, iż alarmistyczny tekst D. Kani na temat formy B. Komorowskiego był mocno przerysowany; w przeciwnym razie skończy się - prędzej, czy później - na politycznym (oby tylko!) zawale serca, którego skutki wydatnie wpłyną na interes naszej wspólnoty - platformersów i pisowców, wszystkich Polaków.  

 

Wspinaczka zmęczonego B. Komorowskiego na Czomolungmę, a także zbliżająca się rocznica jego obrania przez naród na stanowisko głowy państwa, skłaniają do pierwszych podsumowań tej prezydentury. Nie da się przy tym uniknąć pewnych uproszczeń oraz oczywistych porównań z poprzednikami, zwłaszcza tym jednym, poległym w niewyjaśnionej katastrofie lotniczej.  

 

Opinia publiczna (podobno) oczekuje od Prezydenta, by był apolityczny, niezależny, suwerenny, miał klasę, a w kontaktach z zagranicznymi oficjelami zachwycał nienaganną kurtuazją. Owe przymioty najsprawniej uosabiał A. Kwaśniewski, czym wielu tłumaczy jego olbrzymią popularność wśród Polaków. Prezydentura L. Kaczyńskiego była zaprzeczeniem tych ogólnych oczekiwań (stawianych głównie przez salon): opierała się na dominującej roli brata Jarosława, służbie PISowi - nie Polsce, nieustannych gafach, nieustępliwości i ignorancji. Taki obraz L. Kaczyńskiego budowały z wielką konsekwencją i tylko częściową skutecznością czołowe polskie media. Jak wyglądała aktywność nowego Prezydenta B. Komorowskiego?  

 

Eks-marszałek Sejmu obejmował prezydencki fotel w warunkach wyjątkowych. Należało więc oczekiwać odeń szczególnego rodzaju wrażliwości i wstrzemięźliwości. Atmosfera Krakowskiego Przedmieścia tuż po 10 kwietnia, setki tysięcy ludzi oddających hołd zmarłej tragicznie parze prezydenckiej, musiały skłaniać do refleksji cały naród, także klasę polityczną, w tym głównie tę trwającą przy władzy. Dodatkowo należy pamiętać, iż Bronisławowi Komorowskiemu było - tak po ludzku - znacznie łatwiej od kontrkandydata zachować zimną krew i pełen spokój, wszak Jarosław Kaczyński stracił w koszmarnej, smoleńskiej katastrofie, determinującej przedwczesną elekcję, brata, bratową i najbliższych przyjaciół, był przybity. Nie można więc niczym innym, jak tylko złą wolą nowego Prezydenta, tłumaczyć postawy jego urzędników w sprawie upamiętnienia poległego L. Kaczyńskiego. Przypomnijmy, to właśnie B. Komorowski swoim nieodpowiedzialnym wywiadem dla "Gazety Wyborczej" sprowokował słynną bitwę o krzyż; to jego olbrzymi upór (tablicę pamiątkową zawieszono w okolicach Pałacu Prezydenckiego dopiero po wielu tygodniach od wyborów, z pominięciem stosownej celebry), dawał obrońcom owego krzyża argumenty uzasadniające protest. Wreszcie niezrozumiała postawa w sprawie zniczy i kwiatów składanych na Krakowskim Przedmieściu przez osoby chcące upamiętnić poprzednią parę prezydencką. Nie wyobrażam sobie, by po interwencji B. Komorowskiego w tym zakresie jakikolwiek strażnik miejski ośmieliłby się tych znaków pamięci nie niszczyć.  

 

Wskazuje się dość powszechnie, iż B. Komorowski jest zasadniczo niezależny, otwarty na wiele środowisk, także tych dalekich Platformie Obywatelskiej. Mają o tym świadczyć nominacje do Kancelarii Prezydenckiej ludzi z dawnej Unii Wolności oraz Tomasza Nałęcza, kojarzonego z lewicą. Wszystkie te głosy nie mają - rzecz jasna - zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Wszak szefem Kancelarii został jeden z najbardziej zaufanych ludzi Tuska (widzący w Donaldzie przymioty boskie) - Sławomir Nowak. Trudno poważnie myśleć o prowadzeniu samodzielnej, niezależnej od dyktatu rządu polityki, kiedy jej zasadniczy kreator dostrzega swojego realnego szefa w premierze. Założę się, że to właśnie Donald oddelegował Nowaka do Pałacu Prezydenckiego. Zrobił to ze względów czysto pragmatycznych, by mieć nad nieobytym wizerunkowo Komorowskim jako taką kontrolę. Poza tym, z całym szacunkiem dla obecnego Prezydenta, nie wydaje się on być żadnym partnerem dla Donalda. Świadczyły o tym wcześniejsze relacje obu Panów. Komorowski nigdy nie był człowiekiem nr 2 w PO (a nawet nr 3 czy 4). Tymczasem L. Kaczyński, którego kreowano na ślepego wykonawcę rozkazów PIS, miał przemożny wpływ na swego brata (politycy PJN nawet dziś powtarzają, że Jarosław tylko Lecha traktował „po partnersku”), co z resztą skutkowało nie zawsze trafnymi wyborami personalnymi (to już temat na odrębną analizę). Jeśli więc eksponuje się uczciwie argument realnej suwerenności i partnerstwa na linii rząd - Pałac Prezydencki, trzeba uznać, iż nie było dotychczas (po 1989 r.) tak wielce uzależnionego od premiera Prezydenta RP, jak właśnie B. Komorowski.  

 

Wypadałoby odnieść się również do skuteczności politycznej Bronisława Komorowskiego na arenie międzynarodowej oraz jego obycia na światowych (europejskich) salonach. Z tym obyciem jest jak z zachowaniem słonia w składzie porcelany. I tu już nie chodzi o jedną lub dwie niewiele znaczące wpadki, jak wypowiedzenie prywatnej opinii przy włączonym mikrofonie  (one zdarzały się najlepszym); chodzi o pewien ciąg zdarzeń, ich sekwencję - wskazującą na niebywały bałagan w Kancelarii Prezydenta. To prezydenccy urzędnicy, specjaliści, winni zadbać o odpowiednie przygotowanie konkretnej wizyty; planując wyprawę w Himalaje należy zainwestować w drogi, odpowiedni sprzęt, stworzyć plan treningów wydolnościowych. Te ostatnie trzeba rozpocząć w Karpatach, potem je kontynuować w Alpach; Tybet musi zostać wypracowany. Nasz "góral" przypomina „Stefka Burczymuchę” w bejsbolówce na głowie i trampkach na nogach, który "uderzył" wprost z Gór Świętokrzyskich do Katmandu i bajdurzy tubylcom z całkowitą powagą na twarzy, że wcześniej z palcem w... nosie, przechadzał się, dajmy na to, po południowoamerykańskich Andach. Ho, ho, ho! O ile nieopatrzną gafę z podprowadzeniem szwedzkiej królowej kieliszka z szampanem, można próbować tłumaczyć paraliżem myślenia związanym np. z zachwytem nad urodą królowej Sylwii, o tyle oficjalne pisma, w których Prezydent RP robi kardynalne błędy ortograficzne, czy skandaliczne wystąpienie w German Marshall Fund of the United States, skutecznie kompromitują nasz kraj. Gdy to tego dodamy kontrowersyjne - mówiąc delikatnie - zachowania najbardziej aktywnych (medialnie) prezydenckich doradców: prof. Kuźniara (kwestionował ludobójstwo oficerów polskich w Katyniu) i prof. Nałęcza (zrównywał najazd bolszewików na Polskę w 1920 r. do "najazdu" Polaków na Lwów i Zachodnią Ukrainę), obraz tej prezydentury rysuje się, jak na razie, bardzo ponuro.   Sądziłem i nadal sądzę, że Polskę stać na reprezentanta, którego każde publiczne wystąpienie, ba, każde publiczne pokazanie się nie będzie wzmagało powszechnej potliwości ciał Polaków, poczucia zażenowania oraz tworzenia nieustannych, podświadomych zaklęć w stylu „oby tym razem czegoś nie spieprzył”. Stać, ale wiele wskazuje na to, że przez cztery kolejne lata, jesteśmy skazani na tego rodzaju dyskomfort. Cena demokracji bywa wyjątkowo „wysoka”. ?

Czy sztab szkoleniowy naszego alpinisty odrobił lekcje z grudniowej porażki? Czy uda się poskromić tę przerażającą naturalność naszego "Big Lebowskiego"? Czy po udanym ataku na K2 - stworzeniu "chemii" w relacjach B. Komorowskiego z D. Miedwiediewem (czyżby prezydenccy doradcy zapomnieli, nawiasem mówiąc, jakie były efekty budowania chemii pomiędzy polsko-rosyjskimi przywódcami w historii, vide: "chemia" Stanisława Augusta Poniatowskiego i carycy Katarzyny?), polski Prezydent ma jeszcze siły na kolejne wspinaczki? Mam nadzieję przy tym, iż alarmistyczny tekst D. Kani na temat formy B. Komorowskiego był mocno przerysowany; w przeciwnym razie skończy się - prędzej, czy później - na politycznym (oby tylko!) zawale serca, którego skutki wydatnie wpłyną na interes naszej wspólnoty - platformersów i pisowców, wszystkich Polaków.  

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości