Powyższa teza świetnie wpisuje się w zjawisko relatywizacji win za zbrodnie popełniane w trakcie ostatniej wojny światowej. Jest również policzkiem wymierzonym historycznej prawdzie, bohaterstwu setek tysięcy Polaków stawiających opór niemieckiemu najeźdźcy. Konstytucyjni reprezentanci polskiego narodu, w przeciwieństwie do władz wielu innych krajów, także tych znacznie od naszego silniejszych, nigdy nie ulegli pokusie układania się z agresorami: Hitlerem i Stalinem. Prawdopodobnie zapłaciliśmy za to olbrzymią cenę: kompletnym zniszczeniem stolicy, grabieżą majątku narodowego, utratą życia przez 5 milionów obywateli (najwyższy odsetek w całej Europie), wreszcie półwieczem komunizmu. Biorąc pod uwagę wyżej wskazane fakty łatwo wskazać, który naród był sprawcą, a który ofiarą.
W momencie wkroczenia na terytorium II Rzeczypospolitej armii niemieckiej i sowieckiej, Polska liczyła ok. 35 milionów obywateli, a więc niewiele mniej niż dzisiaj. Jest oczywistym, iż wśród tak olbrzymiej populacji znajdują się różni ludzie, także psychopaci, mordercy, ludzie prymitywni i nieobliczalni. Realia wojenne, stale istniejąca groźba utraty życia, powodowały wyostrzenie naturalnych instytutów - pragnienia przeżycia, przetrwania, także wśród patologicznych jednostek społecznych. To natomiast determinowało skłonność do denuncjacji, kolaboracji, a także popełniania zwykłych przestępstw (np. rabunkowych).
Świadectwa wielu osób, które przeżyły II Wojnę Światową a także inne niekwestionowane dowody (np. dokumenty) świadczą, że tzw. szmalcownicy stanowili w tym czasie w Polsce margines. Kiedy porównamy proceder kolaboracji Polaków z okupantem i ich udział w organizowaniu państwa podziemnego (największej tego typu struktury w całej Europie) - możemy być dumni z naszych przodków. Polacy, jak mało który naród, zdali wojenny egzamin.