Piloci lądowali? Kto ma rację – komisja Millera czy MAK

Zamiary załogi Tu-154 M pozostają tajemnicą. Rosjanie i Polacy nie mają twardych dowodów na swoje hipotezy

Publikacja: 03.08.2011 20:44

Według prezentacji komisji Millera załoga chciała przerwać lądowanie. Ale nie udało się, bo piloci p

Według prezentacji komisji Millera załoga chciała przerwać lądowanie. Ale nie udało się, bo piloci popełnili błędy

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Polacy twierdzą, że prezydencki tupolew nie lądował, a rozbił się, bo lotnicy popełnili błędy przy próbie odejścia. MAK się upiera: piloci, którzy byli pod presją, chcieli lądować za wszelką cenę.

Argumenty polskiej komisji

Niespełna kwadrans przed katastrofą w kokpicie pojawia się Mariusz Kazana z MSZ. Kapitan Arkadiusz Protasiuk (wie, że pogoda jest fatalna) tłumaczy, co zamierza: "W tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść. Zrobimy jedno zejście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Także proszę już myśleć nad decyzją, co będziemy robili".

Osiem minut przed wypadkiem dowódca zarządza: "W przypadku nieudanego podejścia, odchodzimy w automacie". "W automacie" – potwierdza drugi pilot.

14 sekund przed  zderzeniem w kokpicie  rozpoczyna się kluczowa sekwencja. Nawigator podaje, że maszyna jest na 100 m (w rzeczywistości kilkadziesiąt metrów niżej, Artur Ziętek odczytuje dane z niewłaściwego wysokościomierza). 100 m to wysokość, na której Protasiuk musi decydować – lądujemy czy odchodzimy. Zaraz po słowach nawigatora odzywa się gen. Andrzej Błasik: "Nic nie widać". Protasiuk natychmiast rozkazuje: "Odchodzimy na drugie". "Odchodzimy" – potwierdza drugi pilot.

Tu-154M nadal zbliża się do ziemi. Dopiero po pięciu sekundach dowódca ściąga stery na siebie i próbuje ręcznie wyprowadzić samolot.

Co dzieje się w ciągu tych pięciu sekund? Komisja Millera stawia hipotezę – Protasiuk naciska przycisk automatycznego odejścia. Liczy, że samolot poderwie się do góry. Ale automat nie działa na lotniskach bez precyzyjnego systemu lądowania (ILS), takich jak Smoleńsk.

Komisja nie ma dowodów, że kapitan nacisnął przycisk (nie rejestrują tego czarne skrzynki). Polscy eksperci argumentują jednak, że skoro padła komenda i jej potwierdzenie, to piloci musieli zadziałać.

Dlaczego Protasiuk miałby popełnić błąd z przyciskiem "uchod"? Kapitan nie miał doświadczenia w lądowaniu bez ILS – na tupolewie wykonał tylko sześć takich lądowań.

Cztery dni przed katastrofą wraz z Bartoszem Stroińskim oblatywał maszynę. Nad Okęciem lotnicy trenowali odejście "w automacie". Tyle że na Okęciu jest ILS.

Argumenty MAK

Osiem minut przed katastrofą dowódca tupolewa podejmuje decyzję: "Podchodzimy do lądowania". Wie, że warunki pogodowe na lotnisku są fatalne. Decyduje się na próbne podejście. Kontroler zezwala na to, ale zabrania przekraczania 100 m.

MAK twierdzi, że kapitan nie miał zamiaru łamać zakazu. Decyzję zmienił pod wpływem presji osób postronnych. Nie ma na to dowodów. MAK oparł się na analizach psychologicznych wskazujących, że kapitan był konformistą, oraz na obecności gen. Błasika w kabinie. Zdaniem Rosjan w ostatniej fazie lotu piloci nie patrzyli na wskaźniki (bo nie reagowali np. na zbyt dużą szybkość opadania), tylko szukali wzrokiem ziemi. To hipoteza.

Mocniejszy jest argument, że załoga nie zareagowała na komendę TAWS – systemu ostrzegającego przed niebezpieczeństwem. 23 sekundy przed katastrofą system wzywał "pull up" (ciągnij w górę).

Ostrzeżenie powtarzało się do samego końca. Dlaczego załoga to zignorowała, jeśli nie zamierzała lądować za wszelką cenę?

20 sekund przed katastrofą nawigator mówi, że samolot osiągnął 100 m. Nie było widać ziemi, więc należało przerwać lądowanie. Dopiero, gdy nawigator trzeci raz powie 100 m (12 sekund do katastrofy), dowódca wyda komendę: "Odchodzimy na drugie" (MAK w ogóle nie wziął tego pod uwagę). Samolot zniża się. Dziesięć sekund przed katastrofą kontroler wydaje komendę do wyrównania lotu: "Horyzont 101", znów bez reakcji. Osiem sekund przed zderzeniem z ziemią pada rozkaz: "Kontrola wysokości horyzont". Dopiero wtedy kapitan ciągnie ster na siebie. Po sekundzie przestawia dźwignie na pełną  moc silników. Eksperci MAK twierdzą, że nie jest to zaplanowane odejście, ale że pilot ratuje się, gdyż zobaczył przeszkody.

Polacy twierdzą, że prezydencki tupolew nie lądował, a rozbił się, bo lotnicy popełnili błędy przy próbie odejścia. MAK się upiera: piloci, którzy byli pod presją, chcieli lądować za wszelką cenę.

Argumenty polskiej komisji

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Publicystyka
Marek Cichocki: Donald Trump robi dobrą minę do złej gry
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Minister może zostać rzecznikiem rządu. Tusk wybiera spośród 6-7 osób
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Biskupi muszą pokazać, że nie są gołosłowni
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Niemcy przestraszyły się Polski, zmieniają podejście do migracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Publicystyka
Łukasz Adamski: Elegia dla blokowisk. Czym Nawrocki może zaimponować Trumpowi?