Reklama

Tomasz Lis o wszechobecnej błazenadzie w kampanii wyborczej

Redaktor naczelny „Wprost” jest rozczarowany tym, co dzieje się przed wyborami. Pisze o "zidioceniu" polityków, mediów i narodu

Publikacja: 05.09.2011 13:59

Tomasz Lis o wszechobecnej błazenadzie w kampanii wyborczej

Foto: W Sieci Opinii

Intrygująca jest ta wszechbłazenada. Każe bowiem zadać pytanie, czy świadczy ona bardziej o zidioceniu polityków, czy może jednak bardziej o zidioceniu mediów, które ową błazenadą się żywią. Choć oczywiście jest i wariant trzeci. Może to swoista symbioza zidiociałych polityków i zidiociałych mediów odpowiadających na oddolne zapotrzebowania zidiociałej publiki. Bo skoro media pokazują polityków, jak robią z siebie błaznów, to znaczy, że ludzie właśnie błaznów chcą oglądać, co oznacza, że elektorat średnio kuma, o co idzie w normalnej demokracji i w prawdziwych wyborach. W to ostatnie jednak nie wierzę.

Redaktor podaje przykłady "ustawek" polityków z mediami:

Tylko dlaczego musi to być taka straszliwa tandeta, jak u nas teraz? Pani minister ze spuszczonymi galotami, minister z prezydenckiej kancelarii w przedwyborczym ekspresowym tempie podrzucający żelastwo, by móc wyeksponować klatę, pan przewodniczący zaprzęgający do swej kampanii skądinąd sympatyczne córki, ustawki z dziećmi, z żonami, z mężami, z dziatwą wszelaką, przylepione uśmiechy, ta minoderia, to mizdrzenie się. Jeszcze cekinki, błyszczyk, brylantynka i mielibyśmy „Taniec z gwiazdami". Może z jedną różnicą. W telewizyjnym show uczestnicy naprawdę muszą się napocić, żeby na parkiecie coś pokazać.

Lis wylicza, jakie będą efekty przy głosowaniu:

Politycy masowo i bez zahamowań prezentują nam swoje wdzięki i dźwięki. Pytanie, czy robią to z powodu swego infantylizmu, czy też cynizmu. I pytanie, co jest gorsze. Jeśli z infantylizmu, to znaczy, że przedstawicielami narodu chcą być głupcy. Jeśli z cynizmu, to znaczy, że wychodzą z założenia, iż w celu zostania przedstawicielem narodu głupków głupka trzeba udawać. Mam wrażenie, że źródłem ich motywacji jest kombinacja infantylizmu i sprytu. Robią tak, bo jakoś zaistnieć muszą, a inaczej nie mogą. Istotniejsze jest pytanie o efekty. A efekt jest taki, że miliony ludzi jakoś tam sprawami publicznymi jednak zainteresowane: 1. albo do wyborów nie pójdą; 2. albo pójdą w poczuciu absmaku, lecz jednak na kogoś zagłosują; 3. albo pójdą w poczuciu absmaku i wrzucą do urny nieważne głosy.

Reklama
Reklama

Lis nie atakujący bezpardonowo PiS? Nie, to musiał pisać ktoś inny. Może we "Wprost" zatrudniono ostatnio jeszcze jednego Tomasza Lisa? I tak krytyka minister Hall za opuszczone spodnie - niesamowita.

Intrygująca jest ta wszechbłazenada. Każe bowiem zadać pytanie, czy świadczy ona bardziej o zidioceniu polityków, czy może jednak bardziej o zidioceniu mediów, które ową błazenadą się żywią. Choć oczywiście jest i wariant trzeci. Może to swoista symbioza zidiociałych polityków i zidiociałych mediów odpowiadających na oddolne zapotrzebowania zidiociałej publiki. Bo skoro media pokazują polityków, jak robią z siebie błaznów, to znaczy, że ludzie właśnie błaznów chcą oglądać, co oznacza, że elektorat średnio kuma, o co idzie w normalnej demokracji i w prawdziwych wyborach. W to ostatnie jednak nie wierzę.

Reklama
Publicystyka
Wojciech Warski: Prezydent po exposé, przed zagraniczną podróżą
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Jak Polska w polityce międzynarodowej stała się statystą
Publicystyka
Robert Gwiazdowski: Prezydent czy nieprezydent? Śmiech przez łzy
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Andrzej Duda mógł być polskim Juanem Carlosem
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Ultimatum Trumpa? Putin szybko nie zakończy wojny z Ukrainą
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama