Spośród najwięcej znaczących polityków PO Grzegorz Schetyna był jedynym, który w pierwszej połowie 2010 roku nie pełnił żadnej funkcji we władzach państwa. Usunięty z fotela szefa MSWiA po aferze hazardowej (która, jak wiemy, oficjalnie aferą nie była), pełnił tylko rolę przewodniczącego klubu parlamentarnego PO. Równocześnie zaś mógł dzięki nieoficjalnym kontaktom uważnie śledzić rozwój wypadków przed, w trakcie i po 10 kwietnia 2010. Jeśliby więc kiedyś doszło do rzeczywistych rozliczeń za Smoleńsk – Schetyna jako jeden z niewielu liderów PO byłby "czysty".
Oczywiście, pojawia się pytanie: kto by miał do tych rozliczeń doprowadzić w sytuacji absolutnej politycznej przewagi Platformy i jej koalicjantów? Otóż zrobić to mógłby właśnie Schetyna – korzystając z posiadanej wiedzy i chroniąc się równocześnie za tarczą "jedynego sprawiedliwego". (...) Paradoksalnie, jedyne, co mogłoby uratować polityczny byt Schetyny, to właśnie wykorzystanie wiedzy o smoleńskich grzechach polskich władz. Resztki dawnej potęgi dolnośląskiego polityka wystarczyłyby akurat na rozpętanie burzy wokół kluczowych polityków PO. Ale Schetyna zapewne będzie wolał pokornie złożyć głowę pod topór.
Wyjaśnienie przyczyn katatastrofy smoleńskiej ciągnie się w nieskończoność. Przed wyborami sprawa została "wyciszona" zarówno przez premiera Tuska, jak i opozycyjne PiS. Jesteśmy ciekawi, jak długo uda się rządzącej koalicji utrzymywać stan totalnej dezinformacji w tej sprawie. Niestety, gra śledztwem smoleńskim jest Platformie bardzo na rękę.