Choć ostatecznej decyzji w sprawie strajku jeszcze nie ma, rozmowy ostatniej szansy się toczą a przewodnicząca Rady Dialogu Społecznego Dorota Gardias zaproponowała, by kolejne rozmowy „ostatniej szansy” odbyły się w niedzielę o 18, związkowcy raczej sugerują, że strajku trudno będzie uniknąć. W opinii prezesa ZNP nie zachodzą żadne przesłanki, które dawałyby legitymację do dyskusji o wstrzymaniu akcji strajkowej.
Beata Szydło, przedstawiając w piątek rano „kontrakt społeczny dla nauczycieli”, zaproponowała, że przy podniesieniu pensum dla nauczycieli tablicowych z 18 do 22 godzin tygodniowo w 2020 r. nauczyciel dyplomowany zarobi średnio 6128 zł, w 2021 – 6653, w 2022 – 7179 zł a w 2023 r. – 7704 zł.
Jeśli jednak pensum wzrosłoby do 24 godzin tygodniowo nauczyciel dyplomowany zarobiłby w 2020 r. 6635 zł, w 2021 r. 7434 zł, w 2022 r. – 7800 zł a w 2023 zł – 8100 zł.
Jak wskazuje MEN, obecnie średnie wynagrodzenie nauczycieli wynosi 5603,19 zł. Jednak większości nauczycieli nie udaje się osiągnąć takich zarobków. Do średniej pensji dolicza się także np. nagrody jubileuszowe, które pracownik dostaje raz w życiu.
Z politycznego punktu widzenia propozycja złożona przez PiS nauczycielom jest strzałem w dziesiątkę. Nauczyciele nie są najbardziej lubianą grupą społeczną. Zarzuca się im niekompetencje, wypomina złe doświadczenia ze szkolnych lat, zazdrości wolnych wakacji i ferii a także niskiego pensum. Do opinii publicznej słabo przebijają się informacje o tym, że część swoich obowiązków nauczyciele wykonują w domu. Propozycja zwiększenia wymiaru godzin pracy przy tablicy w zamian za podwyżki to uderzenie w to, co najczęściej zarzuca się pedagogom. Można też przypuszczać, że wiele osób uzna, że jest to propozycja uczciwa. A jej ewentualne odrzucenie przez nauczycieli będzie dla nich potwierdzeniem, że nauczyciele to „lenie i obiboki.”