Kończy się spór o to, jaki obraz Polski za granicą powinien promować nasz resort spraw zagranicznych. Choć kierownictwo MSZ ciągle upiera się, że książka „Inferno of choices" jest rzetelna ( „Rz" ujawniła, że dominują w niej teksty o polskim antysemityzmie, szmalcownictwie i grabieniu żydowskich majątków), to jednak zaleca także promocję publikacji o bohaterskiej rodzinie Ulmów. Zginęli oni za udzielanie pomocy Żydom.
Choć oficjalnie MSZ do błędu się nie przyznaje, to jednak zmiana stanowiska jest widoczna. I bardzo dobrze.
Przy tej okazji warto się jednak zastanowić nad rolą, jaką resort spraw zagranicznych powinien pełnić w kreowaniu wizerunku Polski za granicą. Rzecznik MSZ Marcin Bosacki z uporem powtarza, że „Inferno of choices" to publikacja obiektywna. Ale MSZ nie jest instytutem naukowym, który powinien prowadzić wielonurtowe badania historyczne, które każdy aspekt historii Rzeczpospolitej rozbierają na czynniki pierwsze. Jest raczej agencją PR, której zadaniem jest przekazanie światu prawdziwych i pozytywnych dla naszego kraju informacji. Nie chodzi o zakłamywanie historii, ale eksponowanie tych jej fragmentów, które pokazują, że potrafimy być wielcy.
>Przykład Holokaustu jest wyjątkowo jaskrawy i pokazujący małą skuteczność naszej dyplomacji - nie tylko autorstwa Radosława Sikorskiego, lecz także jego poprzedników. I nie chodzi tu tylko o to, że święto, jakim miało być przyznanie odznaczenia Janowi Karskiemu, zostało zepsute wypowiedzią prezydenta Baracka Obamy o polskich obozach śmierci. Bo to nie jest przyczyna, ale skutek braku wiedzy o tym, co działo się w Polsce w czasie II wojny.
Współpraca z niemieckim okupantem miała miejsce we wszystkich krajach Europy. Polska była jednak wyjątkiem, bo państwo podziemne uznało wydawanie Żydów za kolaborację. Szmalcowników likwidowano więc jako zdrajców. Dla porównania Holender, który wydał ukrywającą się Annę Frank, może być w swoim kraju uznany za kanalię, ale nie za zdrajcę.