A kiedy pański ojciec odmawiał skorzystania z prawa łaski wobec osób skazanych na śmierć, a które często zapisały piękną kartę np. w latach okupacji. Robił to, bo naprawdę wierzył w winę tych ludzi?
Myślę, że tak. I że poza tym trzeba pamiętać, że on tego nie robił jednoosobowo. Tego typu decyzje były podejmowane po dyskusjach na biurze politycznym. Ja bym powiedział, że jeśli można coś mu zarzucać, to zbytnie podporządkowywanie się decyzjom tego wąskiego kolektywu kierowniczego. Może pod tym względem zbytnia uległość. Szczególnie odnoszę to w stosunku do Bermana. Uważam, że dużo złych, błędnych, szkodliwych posunięć podejmował pod wpływem Bermana i z jego namową.
Piasecki nie polemizuje. Natomiast Piotr Skwieciński poproszony przez „W Sieci Opinii” o komentarz zwraca uwagę:
Gdy „błędne” (a chodzi tu o zbrodnicze) decyzje syn Bieruta zwala na wpływ Bermana, to powstaje pytanie: na jakiej podstawie? Berman oczywiście miał ręce po łokcie we krwi, ale przecież był tylko numerem dwa w partii i państwie. A w dodatku na początku lat 50, jako Żyd, był osobiście zagrożony w związku z przyjmowanym wtedy przez Stalina antysemickim kursem („walka z kosmopolityzmem”, zamordowanie w Czechosłowacji i na Węgrzech komunistycznych polityków pochodzenia żydowskiego, wreszcie – sprawa kremlowskich lekarzy). Numerem jeden był bezapelacyjnie Bierut. I nikt nie zdejmie z niego odpowiedzialności.
I dodaje:
Syn Bieruta broni pamięci ojca. Trudno mieć do niego o to pretensję, trudno oczekiwać czegoś innego. Można nawet powiedzieć, że zachowuje się ładnie. Ale to nie powód, żeby przyjmować jego punkt widzenia.