Andrzej Stankiewicz na łamach „Wprost” pisze:
Scenariusz tego westernu piszą właśnie oni trzej. Donald Tusk jest trochę jak zgorzkniały, znudzony szeryf, wciąż jednak najsilniejszy w miasteczku. Grzegorz Schetyna to dawny towarzysz szeryfa postrzelony przez niego podczas porachunków, zdrowieje nad podziw szybko. Jarosław Gowin zaś to kaznodzieja, który do dzikiej polityki wszedł, by głosić Słowo Boże, ale szybko nauczył się w tym celu posługiwać dwururką. Zbliża się południe, czas porachunków.
Z tekstu wynika, że Tusk niczym Dr Jackil najbardziej obawia się swoje Mr Hyda. Schowany w budyneczku sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych niczym jaskini mozolnie odbudowuje swoją pozycję. Koło PO po kole PO.
Tusk obawia się tej maestrii. Do dziś pluje sobie w brodę, że nie dobił Schetyny przy okazji afery hazardowej.
Powód jest prosty: ludzie Schetyny koło po kole, region po regionie umacniają swoją pozycję w partii. Cel jest jasny, Schetyna nawet się z tym nieszczególnie kryje: w kolejnych wyborach na szefa Platformy, które odbędą się w 2013 lub 2014 r., zamierza stanąć twarzą w twarz z Tuskiem.