Tak chyba brzmiała dewiza, z którą (obok żony i grypy) premier Donald Tusk siadał w poniedziałek do Twittera.
Efekt murowany – od razu rusza giełda nazwisk i terminów. Oczywiście, można by drwić z premiera, że jego zdaniem półmetek rządów przypada latem („Nie wykluczam zmian na półmetku drugiej kadencji. A więc latem możliwa poważna zmiana”), tymczasem wypada w listopadzie 2013 r. Ale to tylko dowodzi, że nie chodzi tu o żadne realne odświeżanie gabinetu, ale o czysto wizerunkowy chwyt.
Bo jak dotąd Donald Tusk przez pięć lat pokazał, że każdą zmianę członka swojego rządu traktuje, po pierwsze, jako ostateczność, a po drugie, jako osobistą porażkę. Premier lubi podkreślać, że to jego autorskie gabinety, za które bierze pełną odpowiedzialność. Ale w efekcie błędy wszystkich ministrów idą na jego konto (i nie chodzi o konto na Twitterze). Przykładem może być sprawa katastrofy smoleńskiej. Tusk odwołał szefa MON Bogdana Klicha po opublikowaniu raportu komisji Jerzego Millera. Tyle tylko, że gdy prokuratura bardzo źle oceniła sposób organizowania wizyt, m.in. przez Kancelarię Premiera, czy też skandaliczne praktyki ochrony VIP-ów przez BOR, nie było już żadnych konsekwencji personalnych.
Tusk decydował się na zmiany w rządzie wyłącznie w sytuacjach wyjątkowo dramatycznych. W tej kadencji zmienił dwóch ministrów – i to wcale nie tych, którzy byli najgorsi. Marek Sawicki uchodził za dobrego szefa resortu rolnictwa, poległ na tolerowaniu powszechnego w PSL (ale tak samo i w Platformie) nepotyzmu i kolesiostwa w podległych mu agencjach. Druga zmiana też dotyczyła ludowców – Janusz Piechociński zastąpił Waldemara Pawlaka, który po prostu przegrał partyjne wybory. I tu znów – wcale nie trafiło na najgorszego ministra. Miesiące mijają, a w rządzie trwają osoby, które opinia publiczna uznaje za personalne pomyłki. Z największą krytyką spotykają się minister sportu Joanna Mucha, edukacji Krystyna Szumilas, cyfryzacji Michał Boni. Pacjentów i tabloidy ucieszyłaby dymisja Bartosza Arłukowicza.
Premier pisał na Twitterze: „Jak wytrzymać w Polsce z tym samym premierem osiem lat? Tylko poprzez mądre zmiany wokół...”. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że żadnego odświeżania w tym roku nie będzie. Dymisje będą, jeśli zdarzą jakieś skandale. Na razie jednak wypowiedź Tuska nie niesie prawie żadnej treści. Prawie, bo może stanowić sygnał dla samych ministrów: pamiętajcie, nie jesteście niezastąpieni. Wiedząc jednak, na jakie wpadki pozwalał im dotąd, mogą czuć się bezpieczni. Premier też, bo woli uruchamiać lawinę pytań o rekonstrukcję, niż tłumaczyć się z wysokiego bezrobocia czy zbyt optymistycznych założeń budżetowych.