Każdy z gestów pojednania, które od czasu rozłamu w PiS dwa lata temu wykonywali wobec siebie Kaczyński i Ziobro, był fałszywy. Widać to wyraźnie dziś, po zakończeniu brutalnej kampanii przed wyborami uzupełniającymi do Senatu na Podkarpaciu.
W szranki stanął tam kandydat PiS Zdzisław Pupa, a Solidarna Polska wystawiła swego posła Kazimierza Ziobrę. Już na etapie wybierania kandydatów oba ugrupowania bardziej skupione były na wzajemnej rozgrywce, niż na wyścigu z kandydatem koalicji PO-PSL.
PiS postawił na Pupę, bo chciało wykonać gest pod adresem Radia Maryja. Dla Jarosława Kaczyńskiego nawet sporadyczne pokazywanie w mediach ojca Tadeusza Rydzyka polityków SP to wciąż duży ból głowy. — Gdy rozmawiam z o. Tadeuszem Rydzykiem w tej sprawie zawsze jest między nami różnica zdań — mówił w niedawnym wywiadzie dla „Rz".
Z kolei Solidarna Polska zastosowała wybieg — wystawiła swego posła Kazimierza Ziobrę, licząc na to, iż na konserwatywnym Podkarpaciu zadziała magia nazwiska.
PiS obawiało się, że część elektoratu może przepłynąć do Ziobry, co w czarnym scenariuszu mogłoby się skończyć podziałem prawicowych głosów i zwycięstwem kandydata koalicji PO-PSL. Dlatego też w ostatnim tygodniu kampanii atak na Ziobrę przypuściła bliska PiS „Gazeta Polska", zarzucając mu członkostwo w PZPR. Ale PiS też obrerwał. Pojawiły się anonimowe ulotki ze zdjęciami z wieczornych imprez polityków PiS uczestniczących w kampanii. Podpisy nie pozostawiały wątpliwości: „W dzień popierali Pupę, a w nocy wyrywali pupy".