Nowa pani wicepremier Elżbieta Bieńkowska wyznała w czwartkowym wywiadzie dla TOK FM, że od środy "nie czyta gazet i nie ogląda telewizji", bo dość ma czytania o tym, "jakim to się jest wspaniałym". Być może jest jednak jeszcze jeden - poza skromnością i niechęcią do czczej gadaniny - powód, dla którego nie czyta prasy. Być może po prostu wie, co w nich będzie napisane.
Tak przynajmniej nie-tak-znowu-nieśmiało sugeruje Robert Mazurek w tekście na portalu wPolityce.pl.
Fala zachwytów nad Elżbietą Bieńkowską wezbrała na tyle, że przyniosła już ofiary w ludziach. Odnotowano wręcz liczne przypadki zatonięć dziennikarzy w wazelinie.
- relacjonuje ten kataklizm Mazurek, opisując jak ze wszech stron spływają na panią Bieńkowską pochwały za jej urodę (w tym wypadku nie ma to rzecz jasna związku z seksizmem), osobowość (skłonność do używania przekleństw), urok, a nawet tatuaże, którymi ozdabia ministerialne ciało pani wicepremier. I choć trudno odmówić jej uroku (nawet jej dotychczasowy resort miał przyjemną nazwę - Mrr...) i rzadkiego w polityce dystansu do siebie ("Wydanie tak ogromnych pieniędzy nie jest łatwe. Nawet dla kobiety" - żartowała w wywiadzie), to być może dziennikarski zachwyt nad panią minister ma również swoje głębsze, bardziej prozaiczne źródło.
Mazurek powołuje się tu na Jerzego Baczyńskiego z "Polityki", który w styczniu tego roku zwracał uwagę na problem konkursów organizowanych przez dla mediów przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Odbywający się corocznie konkurs dotyczył dotacji na promocję Funduszów Europejskich, w łącznej kwocie 8 milionów złotych. Dotacje miały być przyznawane tylko za takie teksty, które jak najbardziej przypominały te zwykłe, redakcyjne, niesponsorowane teksty - krótko mówiąc - takie, będące kryptoreklamą (lub kryptopropagandą). Z uwagi na kryzys w branży i atrakcyjne nagrody do konkursu miało stanąć ponad stu przedstawicieli mediów.