Muszę się przyznać do pewnej naiwności. Otóż przez długi czas wierzyłem w Edwarda Snowdena. Wierzyłem, że ma dobre intencje i że to, co zrobił, zrobił dla dobra kraju i świata, bo masowa inwigilacja jest zjawiskiem zagrażanjącym państwu prawa i demokracji (nadal zresztą tak uważam). Wierzyłem nawet, że Snowden znalazł się w Rosji, bo nie miał innego wyboru. Byłem skłonny nawet uwierzyć, że dziękując Rosji, Boliwii, Wenezueli, Kubie i Nikaragui za "bycie pierwszymi krajami, które postawiły się przeciwko gwałceniu praw człowieka", był do tego zmuszony przez swoich nowych gospodarzy. Podobnie jak do wzięcia udziału w propagandowym show Władimira Putina, kiedy jego pytanie o to, czy Rosja stosuje metody masowej inwigilacji takie jak Stany Zjednoczone, pozwoliło prezydentowi Rosji uderzyć w USA i pokazać się w roli praworządnego demokraty za jednym zamachem.
Moje wątpliwości Snowden rozwiał dopiero teraz, broniąc na łamach "Guardiana" swojej decyzji o wzięciu udziału w programie Putina.
Spodziewałem się, że niektórzy będą mieć objekcje co do mojego udziału w corocznym forum, składającym się głównie z łatwych pytań do lidera, który nie jest przyzwyczajony do bycia kwestionowanym. Była to rzadka okazja, by znieść tabu z dyskusji na temat państwowej inwigilacji, przed widownią oglądającą państwową telewizję. Miałem również nadzieję, że odpowiedź Putina - jakakolwiek by była - dałaby okazję dla poważnych dziennikarzy i społeczeństwa obywatelskiego, aby poprowadzić dalej tę dyskusję (...)
Snowden dodał jeszcze, że chciał poprzez swoje pytanie skłonić Putina do publicznego kłamstwa, z którego zostałby rozliczony.
Powiedział to o człowieku, który nie miał skrupułów kłamać w żywe oczy na temat rosyjskich żołnierzy na Krymie, by po pewnym czasie przyznać z uśmiechem na twarzy, że kłamał. Bez żadnych konsekwencji. Natomiast liczenie na to, że dziennikarze rozliczą Putina z jego słów i zaprotestują przeciw inwigiliacji w kraju, w którym są oni regularnie bici, zastraszani i zabijani, zakrawa na brutalny żart.