Wojna PO z PiS-em to wojna totalna. Wojna, która dotyczy - niemal dosłownie - wszystkiego. Widać to po dzisiejszej "debacie" nad wotum nieufności dla rządu. Po pierwszych, najważniejszych, choć bardzo przewidywalnych przemówieniach, dyskusja rozciągnęła się na miliony najdrobniejszych spraw. Doszło do tego, że polityków obu stron podzieliła kwestia obiadów.
Jakim cudem?
Temat zaczął wieczny kandydat na premiera Piotr Gliński, który w swoim naprawdę dobrym (choć nieco przydługim) przemówieniu mówił, na czym - biorąc pod uwagę zawartość taśm z podsłuchów - zależy politykom partii rządzącej.
Wśród spraw dla nich ważnych jest przede wszystkim: wygranie wyborów, dobre wyniki sondażowe i wizerunek władzy (wszak do tego celu mają służyć Narodowy Bank Polski i spółki skarbu państwa), ale także na przykład obsadzanie stanowisk, zawieranie niejawnych umów, zwalczanie nielegalnymi metodami opozycji czy wykorzystywanie państwa do celów prywatnych (np. żeby uniknąć kontroli skarbowej czy innych kłopotów prawnych). No, ważny jest jeszcze szampan, ośmiorniczki i "za drogie porto".
Celny bon mot, lecz na nim, rzecz jasna, nie stanęło. Dystans pomiędzy ludowym PiS-em, a burżuazyjnymi nawykami żywieniowymi rządzących postanowił jeszcze bardziej wybić Jarosław Kaczyński, który wyznał, że nigdy nie chodził do wykwintnych restauracji, lecz dzielnie znosił obiady w Kancelarii Premiera.