Krzysztof Rak: jak Polska może pomóc Ukrainie?

Zamiast toczyć bezsensowne debaty o naszym udziale w wojnie na Wschodzie, winniśmy dyskutować o tym, w jaki sposób możemy realnie pomóc państwu ukraińskiemu – pisze publicysta.

Aktualizacja: 26.01.2015 08:02 Publikacja: 26.01.2015 01:00

Polska nie może pozostawać bierna wobec sytuacji na Ukrainie – zauważa autor. Na zdjęciu: zniszczone

Polska nie może pozostawać bierna wobec sytuacji na Ukrainie – zauważa autor. Na zdjęciu: zniszczone samochody po ostrzelaniu Mariupola przez promoskiewskich separatystów 24 stycznia 2014 r.

Foto: AFP

Polskie elity polityczne nie grzeszą zmysłem rzeczywistości. Zamiast zastanawiać się nad realnymi sposobami pomocy Kijowowi, trawią czas na jałowych dyskusjach na temat udziału polskich żołnierzy w wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Wojna z Rosją

Decyzja o wysłaniu jednostek wojska polskiego na wschodnią Ukrainę oznaczałaby w praktyce rozpoczęcie niewypowiedzianej wojny z Federacją Rosyjską. Można bowiem mieć pewność, że prędzej czy później doszłoby do zbrojnego starcia żołnierzy polskich z rosyjskimi. Nikt nie może zagwarantować, że polsko-rosyjski konflikt utrzymałby swój ograniczony charakter do terytorium wschodniej Ukrainy. Należałoby się raczej spodziewać, że Kreml wykorzysta dany mu pretekst do rozszerzenia go na nasz kraj po to, by zdestabilizować NATO.

Rozważania na temat wszczęcia konfliktu zbrojnego z Rosją świadczą o zupełnym niezrozumieniu sytuacji militarnej Polski. I chodzi nie tylko o to, że Moskwa dysponuje prawie dziesięciokrotnie większymi siłami zbrojnymi aniżeli Warszawa. Bo to nie liczba żołnierzy będzie czynnikiem decydującym o wyniku tego starcia. Rosjanie wybiorą bowiem optymalną dla siebie strategię i zdecydują się na atak rakietowy i lotniczy na najważniejsze cele militarne i infrastrukturalne naszego kraju. Polska nie posiada efektywnego systemu obrony antyrakietowej i przeciwlotniczej. A zatem po kilku godzinach ataku byłaby w pełni sparaliżowana, a polskiemu rządowi pozostawałoby zwrócić się do Moskwy z prośbą o natychmiastowy pokój.

Polska może oczywiście suwerennie zadecydować o wysłaniu kontyngentu wojskowego na Ukrainę, nie pytając o zgodę naszych partnerów z NATO lub UE. Jednak z pewnością przyniesie to negatywne konsekwencje. Osłabi zaufanie naszych sojuszników do naszego kraju i narazi na szwank nasze gwarancje bezpieczeństwa. W przypadku opisanego wyżej, sprowokowanego naszym udziałem w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, ewentualnego ataku rakietowego na Polskę możemy być pewni, że nie otrzymamy żadnej istotnej pomocy od naszych zachodnich partnerów. Waszyngton, Berlin i Paryż uznają, że jesteśmy sami sobie winni, decydując się na udział w ukraińskiej awanturze. I co najwyżej wyślą swojego przedstawiciela, aby legitymizował upokarzający nas pokój z Rosją. Powtórzy się sytuacja, jaka miała miejsce w trakcie wojny rosyjsko-gruzińskiej i mediacji UE w sierpniu 2008 r. Notabene w takiej sytuacji Polska przestałaby w praktyce być członkiem NATO, a sam sojusz za sprawą lekkomyślności Warszawy znalazłby się w kryzysie zagrażającym jego egzystencji.

Wysłanie polskich żołnierzy na Ukrainę w ramach jakiegoś kontyngentu NATO w ogóle nie wchodzi w grę. Formalnie rzecz biorąc, to nie sprawa sojuszu, ponieważ Ukraina nie jest jego członkiem. Poza tym przywódcy najważniejszych państw NATO, czyli prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama i kanclerz Niemiec Angela Merkel, wielokrotnie zastrzegali, że wykluczają jakąkolwiek formę bezpośredniej pomocy militarnej dla Kijowa.

Gdyby jednak polscy politycy próbowali ewentualną interwencję zbrojną na Ukrainie uczynić sprawą sojuszu, to zostaliby na jego forum bezlitośnie wyśmiani. Jedynym skutkiem takiej propozycji byłoby utwierdzenie naszych sprzymierzeńców w przekonaniu, że Polacy są narodem cierpiącym na chroniczną nieodpowiedzialność i nieuleczalną rusofobię. Tym samym wpisalibyśmy się w skierowaną przeciwko Polsce, trwającą od dwóch dekad, kampanię propagandową Kremla, przedstawiająca Polaków jako naród, który nie potrafi zachowywać się racjonalnie na arenie międzynarodowej.

Nie ulega więc wątpliwości, że żaden premier Rzeczypospolitej, niezależnie od tego, czy mieć będzie legitymację PO czy PiS, czy będzie to Ewa Kopacz czy Jarosław Kaczyński, nigdy na poważnie nie będzie rozważał wysłania naszych żołnierzy na rosyjsko-ukraińską wojnę. Po co więc prowadzić na ten temat ogólnonarodową debatę?

Żywotny interes

Debata ta służy ukryciu wstydliwych cech polityki polskiej: braku kultury strategicznej i pomysłów na rozwiązanie ukraińskiego kryzysu.

Państwa demokratyczne z ociąganiem podejmują decyzję o udziale w wojnie. Ich przywódcy mają bowiem świadomość ryzyka. Jakiekolwiek niepowodzenie może oznaczać zmianę preferencji wyborców i odsunięcie ich od władzy. Dlatego starają się nie powodować emocjonalnymi impulsami. Idą na wojnę tylko wtedy, gdy zagrożone są tzw. żywotne interesy państwa. Tyle teoria, a jak ma się ona do polskiej praktyki?

W najnowszej, sygnowanej w ubiegłym roku przez Bronisława Komorowskiego, strategii bezpieczeństwa narodowego w ogóle nie definiuje się kategorii żywotnego interesu. Czyni to jednak strategia Lecha Kaczyńskiego z 2007 r.:

„Żywotne interesy narodowe Rzeczypospolitej Polskiej wiążą się z zapewnieniem przetrwania państwa i jego obywateli. Obejmują potrzebę zachowania niepodległości i suwerenności państwa, jego integralności terytorialnej i nienaruszalności granic; zapewnienia bezpieczeństwa obywateli, praw człowieka i podstawowych wolności, a także umacniania demokratycznego porządku politycznego. Ich realizacja to bezwzględny priorytet polskiej polityki bezpieczeństwa".

Ten rodzaj priorytetowych interesów sprowadza się więc do tego, co politologia współczesna nazywa  przetrwaniem państwa na arenie międzynarodowej. Pod kategorię żywotnych interesów może podpadać np. bezpieczeństwo naszych sojuszników, ponieważ stając się członkiem dwóch sojuszów, związaliśmy bezpieczeństwo Polski z bezpieczeństwem naszych partnerów z UE i NATO.

Jak te strategiczne wytyczne mają się do Ukrainy? Kijów formalnie nie jest naszym sojusznikiem. Nie jest bowiem stroną traktatu o UE ani paktu północnoatlantyckiego. Polski i Ukrainy nie wiąże żadna umowa dwustronna, którą można by uznać za prawną podstawę sojuszu polityczno-militarnego.

Nie znaczy to oczywiście, że sytuacja za naszą wschodnią granicą nie ma wpływu na nasze bezpieczeństwo. Ma, i to bardzo istotny. Ukraina oddziela nas bowiem od jedynego państwa, które może zagrażać militarnie naszemu terytorium.

Wojna rosyjsko-ukraińska niewątpliwie pogarsza geostrategiczną sytuację Polski. Wszak nie mamy żadnej gwarancji, że Putinowi nie przyjdzie do głowy rozciągnąć strefy działań wojennych w głąb państwa ukraińskiego, przez co niebezpiecznie przybliży się ona do naszych granic. Co więcej, jeśli udałoby mu się zrealizować plan podporządkowania sobie całego terytorium państwa ukraińskiego, to dla Polski oznaczałoby to najbardziej niekorzystną zmianę sytuacji geopolitycznej od zakończenia zimnej wojny.

Nie jest to jednak powód do wojny z Rosją, ponieważ najczarniejszy scenariusz zupełnego podporządkowania Kijowa Moskwie oznacza pogorszenie geopolitycznego położenia naszego państwa, ale nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla jego istnienia.

Pasywna dyplomacja

To oczywiście nie znaczy, że Polska ma nadal pozostawać bierna wobec wydarzeń za naszą wschodnią granicą. Zamiast bezsensownych dyskusji o udziale w wojnie winniśmy dyskutować o tym, w jaki sposób możemy pomóc państwu ukraińskiemu w odzyskaniu kontroli nad własnym terytorium i w osiągnięciu pełnej niezależności od Rosji. To bowiem leży w naszym najlepiej pojętym geopolitycznym interesie.

My jednak pozostajemy pasywni. Nie liczymy się w rozgrywce dyplomatycznej. I trudno całą winę zwalić na Moskwę i Berlin, dla których nie jesteśmy w tej grze mile widzianym partnerem. Polska dyplomacja w ciągu ostatniego roku nie wystąpiła z żadną inicjatywą. Ani premier, ani minister spraw zagranicznych nie wsławili się ogłoszeniem propozycji służących rozwiązaniu kryzysu ukraińskiego. Nie musiałby to być wcale plan pokojowy dla Donbasu. Można by jednak zastanowić się nad listą przedsięwzięć, jakie państwa zachodnie mogłyby zrealizować, aby pomóc w tak trudnym czasie Kijowowi. A następnie poddać ją pod dyskusję naszym sojusznikom z NATO i UE.

Taki program dla Kijowa mógłby ułożyć nawet średnio zdolny student stosunków międzynarodowych i byłoby można szumnie go nazwać planem Kopacz lub planem Schetyny. I nie szkodzi, że pewnie podzieliłby los słynnego „planu Rapackiego". Ale by był! Obalałby zarzut, że polskie elity polityczne mają w głębokim poważaniu to, co się dzieje w naszym sąsiedztwie, a więc w konsekwencji i realizację naszych narodowych interesów.

Polska najbardziej pomogłaby Ukrainie, gdyby prowadziła aktywną politykę regionalną, dzięki której Europa Środkowo-Wschodnia stałaby się podmiotem polityki europejskiej. Dziś jest ona przedmiotem gry mocarstw, a jej pozycję coraz bardziej determinuje rosyjsko-niemieckie partnerstwo energetyczne. Z tego powodu państwa naszego regionu płacą horrendalne rachunki za rosyjski gaz i rosyjsko-niemieckie rurociągi.

Bez Polski skonstruowanie takiego środkowoeuropejskiego podmiotu jest niemożliwe. Ale Warszawa musiałaby dokonać zwrotu w swojej polityce zagranicznej. Przede wszystkim zerwać z postawą satelity wobec mocarstw, zwłaszcza Niemiec. Potrzebna jest podmiotowość wyrażająca się w dążeniu do osiągnięcia pozycji samodzielnego gracza surowcowego w regionie. Warunkiem byłaby budowa gazoportu lub gazoportów oraz sieci ropo- i gazociągów od Bałtyku w kierunku południowym. Polska jako samodzielny gracz mogłaby wspierać interesy energetyczne naszych sąsiadów (w tym Ukrainy) i wzmacniać swoją pozycję regionalną.

Jednak polscy politycy nie mają głowy do planów strategicznych. Wolą się wdawać w bezsensowne awantury wokół niemożliwych do zrealizowania przedsięwzięć. To bowiem zapewni im upragnioną „setkę" w wieczornym programie informacyjnym.

Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Polskie elity polityczne nie grzeszą zmysłem rzeczywistości. Zamiast zastanawiać się nad realnymi sposobami pomocy Kijowowi, trawią czas na jałowych dyskusjach na temat udziału polskich żołnierzy w wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Wojna z Rosją

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę
Publicystyka
Janusz Lewandowski: Mój własny bilans 20-lecia
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego tym razem Lewicy miałoby się udać?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił