Polskie elity polityczne nie grzeszą zmysłem rzeczywistości. Zamiast zastanawiać się nad realnymi sposobami pomocy Kijowowi, trawią czas na jałowych dyskusjach na temat udziału polskich żołnierzy w wojnie rosyjsko-ukraińskiej.
Wojna z Rosją
Decyzja o wysłaniu jednostek wojska polskiego na wschodnią Ukrainę oznaczałaby w praktyce rozpoczęcie niewypowiedzianej wojny z Federacją Rosyjską. Można bowiem mieć pewność, że prędzej czy później doszłoby do zbrojnego starcia żołnierzy polskich z rosyjskimi. Nikt nie może zagwarantować, że polsko-rosyjski konflikt utrzymałby swój ograniczony charakter do terytorium wschodniej Ukrainy. Należałoby się raczej spodziewać, że Kreml wykorzysta dany mu pretekst do rozszerzenia go na nasz kraj po to, by zdestabilizować NATO.
Rozważania na temat wszczęcia konfliktu zbrojnego z Rosją świadczą o zupełnym niezrozumieniu sytuacji militarnej Polski. I chodzi nie tylko o to, że Moskwa dysponuje prawie dziesięciokrotnie większymi siłami zbrojnymi aniżeli Warszawa. Bo to nie liczba żołnierzy będzie czynnikiem decydującym o wyniku tego starcia. Rosjanie wybiorą bowiem optymalną dla siebie strategię i zdecydują się na atak rakietowy i lotniczy na najważniejsze cele militarne i infrastrukturalne naszego kraju. Polska nie posiada efektywnego systemu obrony antyrakietowej i przeciwlotniczej. A zatem po kilku godzinach ataku byłaby w pełni sparaliżowana, a polskiemu rządowi pozostawałoby zwrócić się do Moskwy z prośbą o natychmiastowy pokój.
Polska może oczywiście suwerennie zadecydować o wysłaniu kontyngentu wojskowego na Ukrainę, nie pytając o zgodę naszych partnerów z NATO lub UE. Jednak z pewnością przyniesie to negatywne konsekwencje. Osłabi zaufanie naszych sojuszników do naszego kraju i narazi na szwank nasze gwarancje bezpieczeństwa. W przypadku opisanego wyżej, sprowokowanego naszym udziałem w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, ewentualnego ataku rakietowego na Polskę możemy być pewni, że nie otrzymamy żadnej istotnej pomocy od naszych zachodnich partnerów. Waszyngton, Berlin i Paryż uznają, że jesteśmy sami sobie winni, decydując się na udział w ukraińskiej awanturze. I co najwyżej wyślą swojego przedstawiciela, aby legitymizował upokarzający nas pokój z Rosją. Powtórzy się sytuacja, jaka miała miejsce w trakcie wojny rosyjsko-gruzińskiej i mediacji UE w sierpniu 2008 r. Notabene w takiej sytuacji Polska przestałaby w praktyce być członkiem NATO, a sam sojusz za sprawą lekkomyślności Warszawy znalazłby się w kryzysie zagrażającym jego egzystencji.
Wysłanie polskich żołnierzy na Ukrainę w ramach jakiegoś kontyngentu NATO w ogóle nie wchodzi w grę. Formalnie rzecz biorąc, to nie sprawa sojuszu, ponieważ Ukraina nie jest jego członkiem. Poza tym przywódcy najważniejszych państw NATO, czyli prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama i kanclerz Niemiec Angela Merkel, wielokrotnie zastrzegali, że wykluczają jakąkolwiek formę bezpośredniej pomocy militarnej dla Kijowa.