Jeszcze przed wyborami rząd Ewy Kopacz chce przepchnąć przez Sejm kontrowersyjny projekt ustawy regulującej zapłodnienie pozaustrojowe. Tematem in vitro w czwartek zajął się Komitet Stały Rady Ministrów, a rzecznik rządu Małgorzata Kidawa-Błońska ma nadzieję, że projekt ustawy trafi pod obrady rządu już 10 marca. Potem zajmą się nim posłowie. I według Kidawy-Błońskiej w Klubie PO znajdzie się większość do uchwalenia projektu, bo jest on „naprawdę bardzo dopracowany".
Rzecznik rządu argumentuje przy tym, że przyjęcie ustawy pozwoli na uniknięcie takich sytuacji jak ta w Szczecinie, gdzie latem 2014 roku kobieta urodziła nie swoje dziecko.
Innym argumentem za in vitro jest niż demograficzny. Zwolennicy zapłodnienia pozaustrojowego liczą, że po wprowadzeniu ustawy w Polsce zacznie rosnąć liczba urodzeń. Ba, in vitro ma zlikwidować niepłodność – ustawę przewrotnie nazywa się bowiem ustawą o leczeniu niepłodności – choć wszyscy wiedzą, że to kompletna bzdura.
I przesłanka ostatnia: Polska musi się wreszcie dopasować do prawa obowiązującego w UE. Za niepełne wdrożenie unijnej dyrektywy dotyczącej jakości i bezpieczeństwa tkanek oraz komórek ludzkich Polsce grozi wysoka kara. Wytknęła to nam w ubiegłym roku Komisja Europejska.
Tym ostatnim argumentem rząd szafuje coraz częściej. Wprowadzenie do sprzedaży bez recepty tzw. pigułki dzień po też wymusiła na nas UE. Ratyfikacji konwencji antyprzemocowej również musimy dokonać, bo tak chce Europa. Czy ten sam argument nie pojawi się wkrótce przy legalizacji związków jednopłciowych? A potem przyjdzie czas na eutanazję? Czy pod dyktando oświeconej Europy Polacy przyjmą wszelkie nowinki?