Analiza: kwestia in vitro do uregulowania przed wyborami

Uregulowanie in vitro jest konieczne, bo wymaga tego UE. Ten argument coraz częściej przywołują politycy PO. Rzecz idzie jednak o wywołanie kolejnej wojny polsko-polskiej.

Aktualizacja: 27.02.2015 19:24 Publikacja: 26.02.2015 21:56

Tomasz Krzyżak

Tomasz Krzyżak

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Jeszcze przed wyborami rząd Ewy Kopacz chce przepchnąć przez Sejm kontrowersyjny projekt ustawy regulującej zapłodnienie pozaustrojowe. Tematem in vitro w czwartek zajął się Komitet Stały Rady Ministrów, a rzecznik rządu Małgorzata Kidawa-Błońska ma nadzieję, że projekt ustawy trafi pod obrady rządu już 10 marca. Potem zajmą się nim posłowie. I według Kidawy-Błońskiej w Klubie PO znajdzie się większość do uchwalenia projektu, bo jest on „naprawdę bardzo dopracowany".

Rzecznik rządu argumentuje przy tym, że przyjęcie ustawy pozwoli na uniknięcie takich sytuacji jak ta w Szczecinie, gdzie latem 2014 roku kobieta urodziła nie swoje dziecko.

Innym argumentem za in vitro jest niż demograficzny. Zwolennicy zapłodnienia pozaustrojowego liczą, że po wprowadzeniu ustawy w Polsce zacznie rosnąć liczba urodzeń. Ba, in vitro ma zlikwidować niepłodność – ustawę przewrotnie nazywa się bowiem ustawą o leczeniu niepłodności – choć wszyscy wiedzą, że to kompletna bzdura.

I przesłanka ostatnia: Polska musi się wreszcie dopasować do prawa obowiązującego w UE. Za niepełne wdrożenie unijnej dyrektywy dotyczącej jakości i bezpieczeństwa tkanek oraz komórek ludzkich Polsce grozi wysoka kara. Wytknęła to nam w ubiegłym roku Komisja Europejska.

Tym ostatnim argumentem rząd szafuje coraz częściej. Wprowadzenie do sprzedaży bez recepty tzw. pigułki dzień po też wymusiła na nas UE. Ratyfikacji konwencji antyprzemocowej również musimy dokonać, bo tak chce Europa. Czy ten sam argument nie pojawi się wkrótce przy legalizacji związków jednopłciowych? A potem przyjdzie czas na eutanazję? Czy pod dyktando oświeconej Europy Polacy przyjmą wszelkie nowinki?

Temat ustawy o in vitro powraca od ośmiu lat. Ostatni projekt trafił do rządu w ubiegłym roku. Ten, którym gabinet Ewy Kopacz ma się zająć teraz, właściwie niczym się od tamtego nie różni. Zapłodnienie pozaustrojowe dostępne będzie dla wszystkich – wystarczy jedynie udokumentować, że przez rok usiłowano się z niepłodności wyleczyć. Jednorazowo będzie można wyprodukować sześć zarodków (poprzedni projekt mówił o ośmiu). Większa liczba zarodków powstanie jedynie wtedy, gdy kobieta będzie miała więcej niż 35 lat i za sobą przynajmniej dwie nieudane próby in vitro.

Determinacja, z jaką Platforma usiłuje przeforsować ten projekt akurat teraz – kilka miesięcy przed wyborami – jest godna podziwu. Ale warto postawić tu kilka pytań. Czy prawdziwym celem nowych przepisów jest rzeczywiście troska o niepłodne pary? Ile jest w tym gry politycznej? Próby wciągnięcia w światopoglądową wojnę konserwatystów z PiS oraz hierarchii Kościoła? Czy nie chodzi wreszcie o odgrzanie w roku wyborczym podziału na kostycznych starców z ciemnogrodu oraz tych nowoczesnych i europejskich?

Publicystyka
Estera Flieger: Dlaczego rezygnujemy z własnej opowieści o II wojnie światowej?
Publicystyka
Ks. Robert Nęcek: A może papież z Holandii?
Publicystyka
Frekwencyjna ściema. Młotkowanie niegłosujących ma charakter klasistowski
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Mieszkanie Nawrockiego, czyli zemsta sztabowców
Publicystyka
Marius Dragomir: Wszyscy wrogowie Viktora Orbána
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku