Dziś modne jest atakowanie Kościoła. Tu i ówdzie pojawiają się inicjatywy wyprowadzenia religii ze szkół, w Słupsku prezydent miasta liczy krzyże w urzędach i szkołach. A że trwa kampania wyborcza, to Polaków straszy się wizją państwa wyznaniowego.
Tymczasem w Poznaniu miejscowa archidiecezja usiłuje odzyskać mienie zagrabione jej przez komunistyczne rządy. Zezwala jej na to prawo, więc z tego korzysta. Niezawisłe sądy przyznają archidiecezji rację i nakazują wypłatę odszkodowań lub zwrot gruntów – jeśli nie tych zabranych przed 1989 rokiem, to innych o zbliżonej wartości.
Niektóre sprawy ciągną się dziesięć, inne 15, a jeszcze inne 25 lat. Wszystko zależy od dobrej woli urzędników, sprawności wymiaru sprawiedliwości. To żadna nowość. Mniejsze lub większe spory samorządy toczą z Kościołem w całej Polsce. Według ostrożnych szacunków w rękach państwa wciąż znajduje się ok. 30 proc. zagrabionego Kościołowi mienia. Najczęściej sprawy kończą się bez rozgłosu. Miasta w ramach odszkodowań przekazują działki, biskupi zgadzają się na oddanie nieruchomości pod drogi czy chodniki. Niektórzy rezygnują z czynszów za użytkowane przez samorządy budynki.
Podobnie rzecz się ma z osobami prywatnymi. Ludzie walczą o zwrot lub odszkodowania za zabrane im w czasach komunistycznych kamienice. Inni dostają rekompensaty za odebrane im pod budowę nowych dróg działki. Sprawy idą w setki tysięcy i dotyczą grubych milionów złotych. Choćby w Warszawie, gdzie dawni właściciele coraz częściej odzyskują nieruchomości. Ale o tym cisza. Bo przecież jest coś takiego jak święte prawo własności.
W Kościół łatwo uderzyć. Można mówić o jego pazerności, pokazywać, jaki ubogi na tle polskich biskupów jest papież Franciszek itd. A zarazem milczeć na temat wychowawczej, charytatywnej i opiekuńczej działalności Kościoła, gigantycznych kwot zainwestowanych w ratowanie dziedzictwa kulturowego czy wysłanych chrześcijanom w Syrii.